Podatek minimalny ma być formą przeciwdziałania unikania opodatkowania przez przedsiębiorstwa, które mimo znacznych przychodów wykazują minimalne lub zerowe dochody podatkowe. Idea jest taka, że mają go zapłacić podatnicy CIT, którzy ponieśli stratę albo osiągnęli udział dochodów w przychodach z działalności operacyjnej w wysokości nie większej niż 2 proc. Ma to odzwierciedlać zasadę, że przedsiębiorca nie jest altruistą, prowadzi działalność dla zysku, a skoro zysku nie ma, to znaczy, że go ukrył lub przetransferował np. za granicę. Przepisy miały uderzyć przede wszystkim w zagraniczne korporacje i zmusić je do płacenia podatku w Polsce. Czy tak się jednak stanie?
Patrząc na dane dużych podatników CIT, publikowane przez Ministerstwo Finansów, podmiotów kwalifikujących się do zapłacenia nowej daniny jest całkiem sporo. Na 4277 spółek, których indywidualne dane za 2023 r. zostały opublikowane, 800 osiągnęło rentowność poniżej 2 proc., a 558 spółek wykazało strat. Razem to 1358 spółek, a więc prawie 32 proc. wszystkich podatników CIT z bazy danych MF. Ale nawet jeśli podobny rozkład będzie miał miejsce za 2024 r. i będzie dotyczył również mniejszych firm, to wcale nie oznacza, że jedna trzecia tych podatników zapłaci podatek minimalny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Powody są dwa. Po pierwsze, z obowiązku zapłaty systemowo wyłączone są całe grupy podatników. Po drugie, na potrzeby podatku minimalnego sposób wyliczenia rentowności jest inny. W dodatku prawo jest w tym względzie wyjątkowo skomplikowane.
Kogo ominie podatek minimalny
Przepisy przewidują, że z podatku minimalnego wyłączone są m.in.: banki i instytucje finansowe, szpitale, przedsiębiorstwa komunalne, startupy w pierwszych 3 latach działalności, tzw. podatnicy w kryzysie, a więc ci, którym przychody spadły w porównaniu z poprzednim rokiem o co najmniej 30 proc., spółki, których właścicielami są wyłącznie osoby fizyczne, mali podatnicy z przychodami do 2 milionów euro, wreszcie podatnicy postawieni w stan upadłości czy likwidacji, a także ci, którzy w jednym z trzech ostatnich lat mieli rentowność co najmniej 2 proc.
Nawet jeśli firma nie załapie się do powyższego grona, również może być zwolniona z tej daniny, jeśli funkcjonuje w grupie co najmniej dwóch spółek i grupa osiąga wymaganą rentowność co najmniej 2 proc.
Jest strata czy jednak jej nie ma?
Kolejna sprawa to sposób liczenia rentowności. To, że spółka osiągnęła stratę lub ma zbyt małą rentowność z działalności operacyjnej na potrzeby klasycznego CIT-u, wcale nie oznacza, że taka sama jest jej sytuacja na potrzeby podatku minimalnego.
Licząc wymagany udział dochodów w przychodach firmy mogą wyłączyć m.in. koszty amortyzacji, koszty wzrostu energii czy 20 proc. kosztów wynagrodzenia pracowników. A zatem im więcej pracowników zatrudnia firma i im więcej ma środków trwałych, które podlegają amortyzacji, tym rośnie rentowność na potrzeby podatku minimalnego i maleje ryzyko jego zapłaty.
Stawka podatku minimalnego
Minimalny podatek wynosi 10 proc. podstawy opodatkowania. Ale podstawa opodatkowania znowu nie jest taka oczywista. W uproszczeniu składa się z trzech elementów. Tworzą ją: 1,5 proc. przychodów spółki plus koszty finansowania dłużnego oraz różne koszty usług niematerialnych i opłat licencyjnych płacone do podmiotów powiązanych powyżej ustawowych limitów.
Ale jest też metoda uproszczona. Według niej podatek minimalny wynosi 10 proc. z 3 proc. przychodów, a więc 0,3 proc. przychodów. Jeśli ktoś chce płacić mniej, może sprawdzić, czy klasyczny sposób liczenia z uwzględnieniem tych trzech wyżej wymienionych elementów nie przyniesie korzystniejszego wyniku.
Co więcej, podstawę opodatkowania można jeszcze pomniejszyć m.in. o ulgi czy transakcje, przy których cena była urzędowo narzucona. Dzięki temu np. kiosk zajmujący się sprzedażą detaliczną prasy i wyrobów tytoniowych może wyłączyć transakcje dotyczące papierosów z podatku minimalnego, bo ich cena nie jest w pełni dowolna, a wynika z przepisów ustawy o akcyzie.
Kto może faktycznie zapłacić podatek minimalny
Wydaje się, że duże korporacje odrobiły pracę domową i przygotowały się do tego, aby uniknąć zapłaty podatku. Jeśli chociaż część w tym celu zwiększyła marże w transakcjach z podmiotami powiązanymi i przez to wykaże wymaganą rentowność na koniec roku, to będzie to i tak sukces polskiego fiskusa. Paradoksalnie bowiem pozytywny wpływ tych przepisów na budżet może się przejawić właśnie w ich prewencyjnym charakterze, o ile doprowadzą do zwiększenia rentowności polskich podmiotów.
Ale i tak są branże narażone na zapłatę. To branże systemowo działające na niskiej marżowości, jak handel detaliczny i hurtowy, gastronomia, transport czy branża turystyczna - z uwagi na sezonowość i dużą nieprzewidywalność. Chociaż najprawdopodobniej zapłacą go głównie te firmy, które ze względów losowych czy przez źle skalkulowane ryzyko biznesowe odniosą stratę i podatek ich po prostu zaskoczy.
W pierwszej kolejności uważać powinni ci, którzy ponieśli stratę w trzech ostatnich latach i nie mogą skorzystać z żadnego z wyłączeń przywołanych wyżej. Jeśli i w tym roku nie osiągną wymaganej rentowności, będą zobowiązani do zapłaty, mimo że prawdopodobnie będą i tak w trudnej sytuacji finansowej. Niestety może to dotyczyć również przedsiębiorców dotkniętych bezpośrednio lub pośrednio wrześniową powodzią, których strata lub zbyt niska rentowność będzie wynikiem zdarzeń, jakie miały wtedy miejsce
W specustawie dotyczącej usuwania skutków powodzi nie przewidziano dla nich żadnych preferencji. Dodano tylko jeden przepis, na mocy którego przedsiębiorcy otrzymujący składniki majątkowe w ramach darowizn i ofiar wszelkiego rodzaju nie uwzględnią ich wyliczając rentowność ani w tym, ani w przyszłym roku, co z punktu widzenia kalkulacji podatku działa na ich niekorzyść.
Małgorzata Samborska, doradca podatkowy