W takich warunkach teoretycznie powinno być łatwiej o automatyzację. Jednak wprowadzanie maszyn w miejsce Ukraińców nie będzie oczywiste, m.in. ze względów ekonomicznych. Zdaniem ekspertów, państwo powinno przyjaźniej patrzeć na przedsiębiorców i podnieść jakość kształcenia.
Ustawa ws. Napływu m.in. ukraińskich fachowców do Niemiec nie pozostanie bez wpływu na polski rynek pracy. Jej projekt został zatwierdzony w grudniu 2018 roku przez rząd Angeli Merkel. Przewiduje on wprowadzenie ułatwień związanych z zatrudnieniem pracowników spoza Unii Europejskiej. Nowe przepisy mają wejść w życie już od 1 stycznia 2020 roku. Wcześniej jednak muszą zostać przyjęte przez tamtejszy parlament.
- Trudno powiedzieć, ilu Ukraińców przeniesie się z Polski do Niemiec. Może 10, 20 lub nawet 30 proc. Z pewnością ten odpływ będzie odczuwalny, bo ciągle nam brakuje rąk do pracy. Sytuacja na naszym rynku nie poprawi się ze względów demograficznych, bo jesteśmy starzejącym się społeczeństwem. Część przedsiębiorców zostanie zmuszona, żeby wprowadzić procesy automatyzacji - mówi dr Łukasz Sienkiewicz, prezes Instytutu Analiz Rynku Pracy.
Mniej ludzi, wyższe wynagrodzenia
Jak zaznacza Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, powiększająca się luka na rynku pracy powoduje przyspieszenie wzrostu wynagrodzeń. Wówczas pozycja przetargowa pracowników staje się mocniejsza i w związku z tym mogą żądać podniesienia płac. Wtedy rozważane są sposoby na zmniejszenie pracochłonności poprzez automatyzację.
Jednak w przypadku wybranych czynności, szczególnie przy małej skali produkcji, będzie to bardzo trudne. W Polsce przypadają 3 roboty na 1000 pracowników. W Czechach jest ich 9, w Niemczech - 30, a w Korei Południowej - nawet 60.
- Każde zastąpienie prostej pracy ręcznej wyrafinowaną maszyną jest na plus gospodarki, bo podnosi produktywność. Dzisiaj jesteśmy na początku tej drogi. To jest nieuchronne, żebyśmy szli w kierunku krajów lepiej rozwiniętych - przekonuje Zbigniew Żurek, wiceprezes BCC, ekspert ds. rynku pracy i dialogu społecznego.
Krajobraz po wyjeździe
Ukraińcy pracują w Polsce głównie w budownictwie i przemyśle, np. spożywczym, a także w transporcie. - Jeśli Ukraińcy są zatrudnieni do bardzo prostych czynności produkcyjnych, to uzyskiwana marża jest na tyle niska, że nie pokryje inwestycji w automatyzację. Zasadniczy problem polega na tym, że większość polskich przedsiębiorców wstrzymuje inwestycje lub ich w ogóle nie planuje. Często nie mają więc z czego pokryć kosztownych zmian - wyjaśnia dr Sienkiewicz.
Z kolei według Zbigniewa Żurka, pracodawcy powinni raczej szukać zastępców czy następców pracowników z Ukrainy, a nie wprowadzać na ich miejsce automaty. To będzie bardziej adekwatne ze względu na zakres obowiązków wykonywanych przez przyjezdnych. W ocenie eksperta BCC, duże szanse na znalezienie kandydatów stwarza rynek dalekowschodni.
Polityczna gra
W marcu 2018 roku Rada Ministrów przyjęła finalny dokument "Priorytety społeczno-gospodarcze polityki migracyjnej". Zgodnie z nim, taka polityka powinna być dostosowana do priorytetów rynku pracy i tworzona z perspektywy pozytywnego oddziaływania na rozwój społeczno-gospodarczy, przy jednoczesnym zapewnieniu odpowiednich standardów zatrudnienia i bezpieczeństwa państwa.
Zdaniem Jeremiego Mordasewicza, obecny rząd nie zdecyduje się na przyciąganie obcokrajowców do pracy w Polsce. Ułatwienia dla przyjezdnych byłyby bowiem źle odebrane przez część elektoratu partii rządzącej. Wykształconych kandydatów można znaleźć w m.in. Indiach. Tam nie brakuje absolwentów matematyki czy informatyki. W opinii eksperta, ściąganie pracowników z tamtego rejonu jest celowo blokowane przez przedstawicieli naszego państwa.
– Brakuje nam skoordynowanej polityki migracyjnej. Dziś ułatwienia dotyczą przede wszystkim krótkoterminowych, sezonowych przyjazdów osób o niskich kwalifikacjach w pewnych branżach. A my musimy precyzyjnie wiedzieć, kogo chcemy przyciągać, a kogo zamierzamy w Polsce utrzymać. To jest kluczowy problem, a nie, co powinniśmy zrobić, bo np. Niemcy zamierzają zmienić przepisy dotyczące pracowników spoza UE – przekonuje prezes Instytutu Analiz Rynku Pracy.
Cena rozwoju
Według Jeremiego Mordasewicza, państwo nie ma bezpośredniego wpływu na tempo wdrażania automatyzacji produkcji. Natomiast część działań może spowalniać ten proces. Przykładowo, dotowanie niskoproduktywnych firm i sektorów, jak rolnictwo czy górnictwo, ogranicza konkurencję i pozwala przetrwać na rynku przedsiębiorstwom, które nieefektywnie wykorzystują zasoby. Doradca zarządu Konfederacji Lewiatan przypomina o próbach modernizacji gospodarki, które się nie powiodły np. w latach 70. czy 80.
Wówczas inwestycje były nietrafione, a procesy inwestycyjne źle zrealizowane. Dotyczy to m.in. Huty Katowice czy Zakładów Kineskopowych Unitra-Polkolor w Piasecznie, które ostatecznie zbankrutowały.
Edukacja i nowoczesna gospodarka
Jak zauważa ekspert Konfederacji Lewiatan, państwo powinno skupić się na podniesieniu jakości kształcenia i dostosowaniu go do potrzeb współczesnej gospodarki, żeby lepiej wykorzystać nowoczesne technologie i nowoczesny sprzęt. Rząd chwali się rekordowo niskim poziomem bezrobocia, a jednocześnie mamy rzeszę ludzi nieaktywnych zawodowo.
Odsetek tych ostatnich osób nie zmienia się od lat. Dzieje się tak mimo sporego zapotrzebowania na pracę w naszym kraju, o czym świadczą licznie zatrudnieni Ukraińcy.
- Byłbym bardzo ostrożny z tworzeniem związku przyczynowo-skutkowego, łączącego wyjazd Ukraińców z przyspieszeniem automatyzacji. Zmiany systemu zarządzania produkcją wymagają sporych inwestycji. Przedsiębiorcy na pewno będą rozglądać się za tanimi pracownikami z innych państw. Ostatnio bardzo modnymi kierunkami są Indie, Bangladesz oraz Pakistan. Firmy będą też szukać różnego rodzaju oszczędności i niestety też uciekać do innych krajów europejskich, gdzie są niższe koszty pracy - podsumowuje adiunkt w Instytucie Kapitału Ludzkiego SGH w Warszawie.