Rozwiązanie proponowane przez Komisję Europejską ma zapobiegać nagłym i nadmiernym wzrostom cen gazu. Ekstremalne wahania cen obserwowane w 2022 r. to skutek rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a sytuacja na rynku była napięta szczególnie pod koniec sierpnia, gdy odnotowano historyczne rekordy cen gazu w związku z ryzykiem, że Rosja z dnia na dzień przerwie dostawy przez Nord Stream.
Ceny gazu spadły z rekordowych poziomów, ale sytuacja pozostaje napięta
Od tego czasu jednak dużo się zmieniło. Nord Stream po uszkodzeniach w wyniku wybuchu, o co podejrzewana jest Rosja, raczej na pewno nie zostanie naprawiony. Równocześnie z co najmniej kilku powodów w Europie ceny gazu gwałtownie spadły. Obecnie za kontrakty TTF (ceny z holenderskiej giełdy są punktem odniesienia dla całego kontynentu) płaci się kwoty rzędu 125 euro, a taki poziom cen utrzymuje się mniej więcej od połowy października. To dużo niżej niż rekordy sprzed zaledwie dwóch miesięcy, ale dalej znacznie powyżej średniej z ostatnich lat.
W międzyczasie na naszym kontynencie toczyły się gorące dyskusje o pułapie na ceny gazu. Wtorkowa propozycja Komisji Europejskiej wychodzi naprzeciw żądaniu wielu członków UE, w tym Polski.
Tak ma działać pułap ceny gazu proponowany przez KE
Jak wyglądają szczegóły tego rozwiązania? Propozycja KE zakłada limit na poziomie 275 euro za MWh. Zgodnie z pomysłem KE mechanizm byłby uruchamiany automatycznie przy spełnieniu dwóch warunków:
- cena rozliczeniowa instrumentu pochodnego TTF przekracza 275 euro przez dwa tygodnie
- ceny TTF są o 58 euro wyższe niż cena referencyjna LNG przez 10 kolejnych dni w ciągu dwóch tygodni.
Po spełnieniu tych warunków Agencja ds. Współpracy Organów Regulacji Energetyki (ACER) niezwłocznie opublikuje zawiadomienie o korekcie rynkowej. Następnego dnia wejdzie w życie mechanizm korekty cen i zlecenia przekraczające pułap ceny bezpieczeństwa nie będą przyjmowane.
Jeśli konieczna będzie reakcja na ewentualne niezamierzone negatywne skutki pułapu cenowego, w propozycji KE przewidziano możliwość natychmiastowego zawieszenia mechanizmu w dowolnym momencie.
Mechanizm może być uruchomiony od 1 stycznia 2023 r.
Do zatwierdzenia ostatecznej decyzji trzeba większości 15 z 27 krajów w Radzie UE, które jednocześnie obejmują 65 proc. ludności Wspólnoty.
Komisarz UE: jesteśmy świadomi ryzyka
Kadri Simson, komisarz UE ds. energii, podkreśliła, że KE jest świadoma ryzyka związanego z interwencją w reguły wolnorynkowe i ma być to narzędzie stosowane tylko w ostateczności. Propozycja wynika z trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się nasz kontynent po zbrojnej agresji Rosji na Ukrainę. Pułap ma być jasnym sygnałem, że "Europejczycy nie będą kupować gazu po każdej cenie", ale z drugiej strony nie będzie "magicznym srebrnym pociskiem, który pozwoli zbić ceny gazu". W tym celu Komisja zamierza podejmować "strukturalne rozwiązania", wśród których Simson wymienia "kontrolę popytu oraz zapewnienie stałych dostaw poprzez wspólne zakupy i aktywną politykę energetyczną".
Sam pułap ma być zaprojektowany na potrzeby zakupów w przyszłym roku, gdy Europa będzie mieć znacznie większe problemy z zapełnieniem magazynów gazu na zimę.
Dlaczego mogą być większe problemy? Amerykanie nie są w stanie – według analizy Bloomberga – zwiększyć dostaw gazu w tempie wyższym niż 12 proc. rocznie, czyli nie będą w stanie odpowiedzieć na rosnące zapotrzebowanie z UE. Dodatkowo Europa lada moment może mieć też większą konkurencję cenową ze strony Azji, jeśli Chiny zniosą restrykcje covidowe i zwiększą swoje zapotrzebowanie na energię.
Rząd PiS należy do największych zwolenników unijnego limitu ceny, przeciwne były Niemcy i Holandia
Do najsilniejszych zwolenników limitu cenowego w UE oprócz Polski należą Włochy. W obozie przeciwników liderowali z kolei Holendrzy i Niemcy.
"Niemcy i Holandia nad limity cenowe przedkładają bezpośrednie negocjacje z nierosyjskimi dostawcami gazu i rozpoczęcie wspólnych zakupów surowca, które miałyby zmniejszyć konkurencję o dostawy pomiędzy państwami członkowskimi. Oba kraje opowiadają się też za stworzeniem nowego "benchmarku" dla handlu LNG w Europie i nie wykluczają opcji limitu na ceny surowca sprowadzanego z Rosji" – zauważa w swoim komentarzu dotyczącym kontrowersji wokół limitu cen gazu Agata Łoskot-Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Jednocześnie kraje te mają być sceptyczne, jeśli chodzi o wprowadzanie ograniczeń cen gazu wykorzystywanego do wytwarzania elektryczności, gdyż obawiają się wzrostu popytu, co da się w ocenie Łoskot-Strachoty zauważyć m.in. w Hiszpanii, która wdrożyła takie rozwiązanie już kilka miesięcy temu. Limit cenowy nie sprzyja po prostu oszczędnościom ze strony odbiorców.
Jak podkreślają krytycy takich rozwiązań, limity cenowe wydają się na pierwszy rzut oka dobrym pomysłem, ale wiążą się z ryzykiem zaburzeń rynku.
Konkretnym ryzykiem związanym z limitem cenowym zastosowanym na gaz w UE może być to, że nie znajdą się chętni, by gaz w tej cenie Europie sprzedawać. W rezultacie Unia zostanie bez gazu, co może być znacznie większą tragedią dla kontynentu niż to, że za gaz trzeba by było przepłacać.
Przeciwnicy limitu wskazują na potrzebę rozwiązania konkretnych problemów. Wśród nich jest konieczność budowy większej liczby gazoportów, bo obecnie jest ich zbyt mało, by obsłużyć znacznie zwiększoną liczbę dostaw drogą morską, a także oszczędności w zużyciu surowców energetycznych.
Sam limit na dłuższą metę na pewno nie wystarczy, a może... wywołać presję na wzrost cen
Mniejsze zapotrzebowanie na towar to główny czynnik, który zbija jego cenę. Wyższa cena danego produktu to z kolei... drugi główny czynnik, który doprowadza do spadku ceny. Dlaczego tak się dzieje? Wyższe ceny zwiększają opłacalność produkcji, co prowadzi do sytuacji, w której zwiększa się podaż - to z kolei też prowadzi do spadku ceny.
Tymczasem limit cenowy sprawia, że sprzedawcom mniej opłaca się sprzedawać, co wywołuje silną presję, by zrezygnowali ze swojej działalności. W rezultacie, gdy na rynku jest mniej chętnych do sprzedaży, cena rośnie i/lub zaczynają występować niedobory. W ten sposób limit cen, który ma ograniczyć jej wysokość, sam w sobie wywołuje presję, by cena rosła.
Przykładem, jak trudno wprowadzić limit cenowy na surowiec energetyczny w obecnych warunkach, mogą być budzące spore emocje wysiłki polskiego rządu, by zapewnić odbiorcom indywidualnym węgiel po ustalonej z góry, "zabezpieczonej" cenie.
Tona węgla maksymalnie po 2 tys. zł. Sejm zdecydował
Zwolennicy limitu też mają swoje argumenty
Zwolennicy wprowadzenie limitu na gaz, jak na przykład były premier Włoch Mario Draghi, argumentują jednak, że Unia Europejska jest zbyt dużym podmiotem na rynku odbiorców gazu, by można było ją ignorować. Do tego argumentu zdają się przychylać także - co ciekawe - liczni jego oponenci, którzy wskazują, że zamiast pułapu Unia powinna bardziej skupić się na integracji i wspólnie negocjować ceny gazu z dostawcami. Tymczasem obecnie dochodzi do takich sytuacji, jak na przykład ta, gdy Włochy przelicytowały Niemcy w walce o gaz z Kataru.
Premier Mateusz Morawiecki w swoich wypowiedziach sugerował z kolei, że bogatsze kraje będą kupować gaz po cenach, na których nie będzie stać tych biedniejszych, co miałoby być przeciwne zasadom wzajemnej solidarności.
Zdaniem szefa naszego rządu, Niemcy wspierają finansowo własne spółki energetyczne, a jednocześnie blokują prace nad limitem cenowym na gaz z Rosji. Niemiecki Kanclerz Olaf Scholz bronił z kolei własnego mechanizmu dopłat, argumentując, że przecież inne państwa też uchwalają różne programy, by ulżyć osobom zmagającym się z wysokimi rachunkami za energię. Niemcy wypowiadały się też pozytywnie, jeśli chodzi o sam limit cen dla gazu z Rosji.
To jest limit cenowy, ale taki... żeby limitu nie było?
Według informacji "Gazety Wyborczej", która powołuje się na nieoficjalne źródła, limit proponowany przez KE jest znacznie powyżej tego, co proponował polski rząd, czyli poziomu 150-180 euro.
Zwolenników limitu ma być – jak wyliczał premier Belgii w październiku – obecnie zdecydowanie więcej. Mają za nim opowiadać aż 24 kraje członkowskie. Limit proponowany przez KE na poziomie 275 euro – jak zauważa Javier Bias z "Bloomberga" – jest jednak ustawiony na takim poziomie, że raczej rzadko zadziała w sposób ograniczający ceny bezpośrednio. "To limit zaprojektowany tak, żeby nie było limitu" – stwierdza Bias.
Mamy więc do czynienia z kompromisem, który ma pogodzić zwolenników limitu z jego przeciwnikami, aby jak najwięcej krajów członkowskich mogło uznać, że prace zakończyły się ich negocjacyjnym sukcesem, a z drugiej strony nie zepsuć rynku.
Specjalne ostrzeżenie w tej sprawie wydało stowarzyszenie zrzeszające europejskie giełdy energii Europex. Podobnego zdania są eksperci z Goldman Sachs, którzy stwierdzili, że "najlepsze w propozycji KE jest to, że limit prawdopodobnie nigdy nie zostanie uruchomiony". Ceny 275 euro na TTF-ach możemy się ich zdaniem spodziewać, jeśli zbiegnie się kilka czynników, jak na przykład atak surowej zimy równocześnie z poważną awarią/atakiem na instalacje gazowe służące do transportu gazu z USA do Europy.
Jeśli chodzi o ceny gazu dla odbiorców indywidualnych w Polsce, to decydującą rolę i tak odgrywa nasz Urząd Regulacji Energetyki, Prezes URE zatwierdza podwyżki sugerowane przez sprzedawców gazu na naszym rynku, którzy w swoich wyliczeniach uwzględniają sytuację rynkową. Dodatkowo największym dostawcą na krajowym rynku gazu jest z kolei państwowy PGNiG, mający ponad 95 proc. udziałów w naszym rynku.
Wojciech Jakóbik z portalu BiznesAlert.pl nazywa w ogóle to rozwiązanie "zgniłym kompromisem" i "pułapem cenowym na miękko". Ekspert podkreśla jednak, że Niemcy i Holandia uginają się pod naporem koalicji "pod przewodnictwem Francji i Polski". "Warto zaznaczyć, że Hiszpania i Portugalia samodzielnie wprowadziły już cenę maksymalną na swym rynku. Podobne rozwiązanie proponują Polacy i jest ono przedmiotem obrad rządu, który 22 listopada nie doszedł do konkluzji w tej sprawie" – stwierdza ekspert.
Jak podkreśla z kolei w komentarzu sprzed ogłoszenia tej propozycji Agata Łoskot-Strachota, najniebezpieczniejszy mógłby być sam brak jakichkolwiek działań. "Brak wspólnych działań na rynku gazu będzie skutkował wzrostem liczby nieskoordynowanych interwencji wdrażanych przez poszczególne kraje, co – wraz z ich różnymi możliwościami finansowymi, zazwyczaj mniejszymi niż niemieckie – spotęguje różnice w sytuacji na rynkach w UE oraz ograniczy przestrzeń i gotowość do solidarnych, zharmonizowanych posunięć w przypadku pogłębienia się kryzysu" – diagnozuje ekspertka.