Komisja Europejska przygotowała projekt zmian przepisów, który dotyczy wymagań higienicznych dla niektórych rodzajów mięsa i produktów rybołówstwa. Wprowadza on rygorystyczne normy, które mogą uderzyć w proces przetwórstwa łososia w Polsce.
Zaznaczmy, że jesteśmy trzecim, po Szwecji i Danii, eksporterem łososia na unijny rynek. Jesteśmy też światowym liderem w jego przetwarzaniu.
Chodzi o to, że Bruksela chce ograniczyć tzw. stiffening do 96 godzin. To technologia przetwarzania ryb. Wędzone filety są zamrażane w temperaturze od -7 do -14 stopni C, by można je było później pokroić na plastry.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Obecnie zamrożone filety mogą leżeć w odpowiedniej temperaturze nawet dłużej niż cztery dni. UE, zmieniając przepisy, chce walczyć z listeriozą, chorobą zakaźną wywołaną przez bakterie, choć firmy twierdzą, że stiffening jest bezpieczny.
Zmiany "bez analizy naukowej"
Jak pisaliśmy w money.pl, polska branża przetwórstwa rybnego spodziewa się wielomilionowych strat w przypadku przyjęcia przepisów. Przemysł - zaznaczmy, że ponad podziałami - starają się uratować od tego europosłanki Anna Fotyga z PiS oraz Magdalena Adamowicz i Elżbieta Łukacijewska z PO.
- Taki limit (dotyczący stiffeningu - red.) będzie miał istotny wpływ na sektor przetwórstwa rybnego w UE, w szczególności w Polsce, wpływając jednocześnie na konkurencyjność i faworyzując przetwórców ze starych państw członkowskich - podkreśla Fotyga.
I dodaje, że "proponowane akty prawne ograniczają możliwość stosowania technologii przyjętej przez polskich producentów". A jak zaznaczyła, "zmiany nie zostały poparte żadną analizą naukową, ani też ekspertyzą EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności)".
Dane nie dowodzą zagrożenia
- Akt prowadzony w pewnej ciszy i braku transparentności będzie przedmiotem debaty w PE. Mamy do czynienia z nie do końca czystą walką konkurencyjną ze strony producentów reprezentujących inne państwa członkowskie - komentuje sprawę europosłanka PiS w rozmowie z PAP.
Z kolei Adamowicz, eurodeputowana PO z Pomorza, zwraca uwagę na liczne badania naukowe, które potwierdzają, że proces produkcji stosowany w polskich przetwórniach jest jak najbardziej bezpieczny.
- Od 2018 r. na 114 przypadków zatruć listerią (bakteria, która może wystąpić m.in. w produktach rybnych) tylko 2 przypadki były po produkcji w naszym procesie. To promil. 12 było w tej innej technologii - zaznacza.
Francuzi próbują odbić rynek "kruczkiem prawnym"?
- Jesteśmy świadkami prób wprowadzeni regulacji na poziomie unijnym, która potencjalnie mogłaby zagrozić, a nawet całkowicie zniszczyć polski przemysł przetwórstwa łososia. Proces legislacyjny został uruchomiony na wniosek producentów francuskich, którzy produkują w zupełnie innych systemach niż Polacy - mówi Emilia Schomburg, rzecznik prasowy firmy Mowi, największego na świecie producenta łososia.
Chcieliby oni, żeby tylko ich standardy - starsze i mniej bezpieczne - były akceptowane w UE. Należy wspomnieć, że w większości krajów europejskich, większość oferowanego łososia pochodzi z Polski i została w Polsce przetworzona. Na przykład w Niemczech 60 proc. łososia, który jest w sprzedaży, pochodzi z Polski. Przez 20 lat staliśmy się gigantem w przetwórstwie. Eksport łososia z Polski to około 2,5 mld euro rocznie, czyli 7 proc. całego eksportu spożywczego - podkreśla.
I ostrzega: - W konsekwencji, oprócz tego, że stracilibyśmy możliwości eksportu łososia z polskich przetwórni, to też stracilibyśmy wszystko, co z tym związane, a więc miejsca pracy. Jest ich kilkanaście tysięcy i to w obszarach o dużym bezrobociu - w okolicach Słupska, Lęborka. Zatrudniamy w sektorze głównie kobiety. Wszystkie te osoby zostałyby bez pracy.
Co Polacy robią inaczej niż Francuzi?
Na czym polegają różnice między metodami stosowanym w Polsce i Francji? Schomburg wyjaśnia w rozmowie z PAP, że polski proces produkcji polega na tym, żeby łososia przed plasterkowaniem lekko podmrozić do temperatury od -4 do -7 stopni C.
- Francuzi, w swoim procesie, też go schładzają, ale do temperatury -3 stopni C. Ich działanie polega teraz na tym, że próbują zablokować nasz zakres temperatur i wprowadzić ramy czasowe - zaznacza rzeczniczka firmy Mowi, wskazując, że jest to celowo wymierzone w proces produkcji stosowany w Polsce, a także w Szwecji i Danii.
Schomburg stwierdza też, że "Francuzi mówią wprost, że nasz proces nie jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa żywności i nawet przyznają, że znaleźli po prostu 'kruczek prawny'".