"Można rwać za darmo i bez pytania!" - głosi tabliczka, którą Piotr Belcarz z niewielkiej miejscowości Kiełczewice Maryjskie na Lubelszczyźnie umieścił przy swojej plantacji czerwonych porzeczek. O dramatycznej promocji zrobiło się głośno, gdy plantator taką samą informację umieścił w mediach społecznościowych.
Rolnik w rozmowie z Radiem Lublin wyjaśniał, że darmowe samozbiory oferuje, ponieważ zrywanie owoców jest nieopłacalne. W skupie zaoferowano mu 40 gr za kilogram. A jak powiedział money.pl, cena powinna przekraczać 2, żeby można było myśleć o zwrocie kosztów produkcji. Zarobek zaczyna się od ok. 3 zł.
- Takie stawki były w minionych latach. Nawet się jeden rok trafił, gdy cena w skupie była powyżej 5 zł za kilogram porzeczki. 40 gr to jest splunięcie w twarz producentowi - mówi nam Piotr Belcarz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tysiące złotych kosztów, zero zysku
Plantator z Kiełczewic Maryjskich ma ok. 8 tys. krzaków porzeczki. Z dumą zaznacza, że to bardzo dobra i "rodna" odmiana, po którą jechał na drugi koniec Polski. Za sadzonkę kilka lat temu płacił 1,5 zł, czyli łącznie ok. 12 tys. zł. Ale był to dopiero wstępny koszt i początek ciężkiej pracy.
- Pielęgnowałem krzaki kilka lat, bo na początku nie można używać herbicydów do zwalczania chwastów, tylko trzeba ręcznie plewić i gracować - wyjaśnia Belcarz. Następnie lwią część kosztów stanowią substancje chemiczne, np. nawozy, na które plantator wydał w tym roku blisko 5 tys. zł. Drogo, mimo że państwo po protestach rolników zaczęło do nich dopłacać.
Belcarz zdradza, że z oszczędności ludzie stosują opryski z pokrzyw. Łatwo się jednak domyślić, że jeśli chodzi o skuteczność, to wywar z parzących roślin z chemią się nie może równać. Niemniej, nawet i najlepsze substancje nie są w stanie wygrać z pogodą.
- Urodzaj w tym roku jest niezbyt wielki, bo wiosna była zimna - tłumaczy plantator. Ten problem dotyczy nie tylko Lubelszczyzny, więc teoretycznie owoce powinny trzymać dobrą cenę. Inwazja Rosji na Ukrainę sprawiła jednak, że polski rynek zalały różnego rodzaju produkty rolne, co okazało się dotkliwym ciosem dla rolników.
Rolnicy nie mają wyboru - muszą dorabiać, by utrzymać ojcowiznę
Jaki urodzaj by nie był, to rolnik z liczących ok. 300 mieszkańców Kiełczewic Maryjskich ma do zebrania porzeczki czerwone z 1,5 hektara ziemi. Do zrywania owoców Piotr Belcarz stosuje kombajn. Jest szybszy i tańszy od pracowników fizycznych. Tak niskie stawki w skupie (rolnik mówi money.pl, iż są "poniżej godności") sprawiają jednak, że paliwożernej maszyny nie opłaca się uruchamiać.
- Ja tego areału nie zbiorę ręcznie, chociażby nie wiem kto, jak pomagał - denerwuje się plantator. Opłacenie pracowników sezonowych także oznaczałoby, że musiałby dopłacać do gospodarstwa. A już i tak to robi, bo od kilku lat dorabia do roli.
Zresztą podobnie robią sąsiedzi. - Mieszkam w małej wsi, ale jest tutaj kilku większych gospodarzy. Tam także ludzie jeżdżą do "zwykłej" pracy, bo z samego gospodarstwa nie wyżyją. Zwłaszcza, jak mają rodziny, a dzieci się kształcą w miastach. To są przecież niemałe koszty - relacjonuje.
Gest rozpaczy
- To, że plantator nie ma perspektywy zbioru i sprzedaży owoców, przez co oddaje je za darmo, oceniam jako gest rozpaczy - stwierdza w rozmowie z money.pl Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.
Ekspert dodaje, że w podobnej sytuacji, co Piotr Belcarz znajduje się wielu plantatorów w Polsce. - Znam dużo plantacji, gdzie nie są zbierane owoce, chociaż ich właściciele nie decydują się na tak dramatyczny apel. Szczególnie to dotyczy malin i porzeczek - mówi.
Maliszewski wskazuje, że problemy sadowników to z jednej strony efekt niskich cen w skupie, ale też trudności z dostępnością pracowników sezonowych w Polsce. W tym drugim przypadku tąpnięcie, jak wyjaśnia, nastąpiło z uruchomieniem programu 500 plus przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, czyli dopłat 500 zł na dziecko. W przyszłym roku ta kwota wzrośnie do 800 zł.
- Od momentu wprowadzenia świadczenia 500 plus niestety widzimy lawinowy spadek chętnych do zbiorów. Ludzie nie podejmują pracy i nie kryją się z tym, że "wolą żyć z socjalu". Mówią to zarówno plantatorzy w takich centrach jak Grójecczyzna, gdzie jest duża koncentracja produkcji, jak i w innych regionach - relacjonuje Maliszewski.
Dlaczego brakuje rąk do pracy sezonowej przy owocach?
Prezes Związku Sadowników RP zaznacza, że rynek pracowników do zbioru owoców obserwuje od ponad 20 lat. Nie tylko zresztą w Polsce. Z obserwacji Maliszewskiego wynika, że praca sezonowa ma się o wiele lepiej w Europie Zachodniej niż u nas. I wcale nie chodzi tylko o dostępność cudzoziemców.
- W krajach Europy Zachodniej wciąż widać kult pracy. U nas natomiast świadczenie 500 plus zniechęciło do jej podejmowania - twierdzi Maliszewski.
Ekspert podkreśla, że sadownicy w zachodniej części Unii Europejskiej bazują głównie na rękach obcokrajowców. Ale i tak np. w Holandii przy zbiorach pracuje więcej Holendrów niż Polaków w Polsce. Bo jest to dla młodych dobra lekcja.
Tam bardzo często młodzież nawet z dobrze sytuowanych rodzin zarabia sobie przy zbiorze owoców dodatkowe pieniądze. Rodzice mówią do dzieci, że muszą poznać smak pracy fizycznej. Chodzi o to, by poznały wartość pieniądza i nauczyły się szacunku do zarabiania - twierdzi Maliszewski.
Zbyt niskie stawki dla migrantów
Piotr Belcarz nie chce dać się wciągnąć w ocenę działań rządu ws. cen owoców, a także politycznej nagonki - nie tylko z obozu PiS - na migrantów pracujących w Polsce. Już i tak narzeka, że jego post został przez niektórych okrzyknięty antyrządową "ustawką" przed wyborami parlamentarnymi na jesieni.
- Ja tylko chcę, żeby krzaki mi nie zagrzybiały - wyjaśnia. Dodaje, że w latach 90. także bywało, że zachęcał ludzi do darmowego samozbioru. Rzecz w tym, że wówczas było tak w wyjątkowo urodzajne lata.
W kwestii migrantów Belcarz twierdzi, że w okolicy są pracownicy z Ukrainy. - Ale oni też szukają, gdzie można więcej zarobić. Obecnie chodzą zbierać borówkę amerykańską, bo ta ma w miarę dobrą cenę. Oni nie będą pracować jak polski rolnik, za grosze i jeszcze dopłacać do pracy - komentuje rolnik
Państwo ustali ceny malin, porzeczek i innych produktów rolnych?
Producent porzeczek z Kiełczewic Maryjskich w rozmowie z money.pl nie ukrywa, że w ostatnich latach zlikwidował połowę gospodarstwa. Co będzie z drugą połową?
- Nie wiem, co to będzie. Zostały mi cztery lata do emerytury, więc jakoś dociągnę - mówi Belcarz. - Nowy minister rolnictwa Robert Telus obiecuje, że coś tam zrobi, by było lepiej. Zobaczymy. Przez poprzednie dziesięciolecia nie robiło się kompletnie nic dla rolników.
Faktycznie, szef resortu w weekend na antenie TVP1 ujawnił, że trwają prace nad przepisami, które sprawią, że rolnicy nie będą sprzedawać poniżej kosztów. - Zależałoby mi, żeby wprowadzić ustawę, tak zwaną hiszpańską, żeby rolnik nie musiał, jak do tej pory, sprzedawać po cenie poniżej kosztów - powiedział Telus.
Wypowiedź może sugerować wprowadzenie centralnie regulowanych stawek. Wysłaliśmy w tej sprawie pytania do ministerstwa rolnictwa, ale wciąż czekamy na odpowiedź.
Jacek Losik, dziennikarz money.pl