Gdy politycy z pompą otwierali lotnisko Warszawa-Radom, mówili o białej plamie na mapie i ściąganiu klątwy rzuconej na to miasto przez komunistów. Nad nowym portem wciąż wisi inna klątwa - lotniska, które zbankrutowało po kilku latach działalności. Czy tym razem większy, nowocześniejszy port odniesie sukces? - Radom jako lotnisko nie powstał na lotniczej pustyni. Można stamtąd dojechać w miarę szybko do Warszawy, Lublina, Łodzi i Krakowa. To był rynek już zagospodarowany przez obszary ciążenia obecnych portów lotniczych - mówił w programie Money.pl Michał Wichrowski, współzałożyciel firmy PMA Aviation, wykładowca WSIiZ w Rzeszowie. Bo jego zdaniem populacja Radomia i Kielc nie wystarczy, aby nowy port mógł się utrzymać. - Musimy spojrzeć na czynniki makroekonomiczne: stopę bezrobocia, średnie wynagrodzenie, strukturę wieku i mobilności. To dopiero da nam odpowiedź, czy rynek jest atrakcyjny dla tanich linii lotniczych - dodał. Zwrócił uwagę, że nawet dwa rejsy tygodniowo to już około 400 miejsc, które linia lotnicza musi sprzedać - i to po odpowiedniej cenie. Lotnisko Warszawa-Radom zbudowano jako port dla tanich linii i czarterów. Ale Wizz Air i Ryanair na razie stamtąd nie latają. - Rynek powoli weryfikuje ten projekt i widzi, że jego obszar ciążenia nie jest na tyle atrakcyjny. Być może na razie - podkreślił.