W czasie ubiegłotygodniowej wizyty w Sochaczewie wicepremier i prezes PiS Jarosław Kaczyński, stwierdził m.in., że pomysł podniesienia płac w budżetówce o 20 proc. wyszedł od Donalda Tuska, i że realizacja takiego żądania zniszczyłaby finanse publiczne. – Tej choroby (tzn. wysokiej inflacji – przyp. red.) nie można leczyć podwyżkami, bo choroba się nasili – przekonywał lokalnych działaczy PiS.
Jak ustalił money.pl, rząd jest przekonany, że wysoka inflacja za kilka miesięcy ustąpi. Jeszcze pod koniec tego roku może być ona jednocyfrowa, a pod koniec przyszłego roku – o ile nie wydarzy się na świecie nic nadzwyczajnego – ma wynosić ok. 4 proc.
To z kolei powoduje, że podniesienie płac o 20 proc. w sektorze, w którym pracuje co piąty pracujący Polak byłoby dla finansów publicznych przysłowiowym strzałem w kolano, bo raz podniesionych płac nie można będzie potem już obniżać. Praw nabytych przez pracowników się nie odbiera.
Dlatego rząd najprawdopodobniej wyjdzie z ofertą kompromisu, czyli waloryzacji płac na poziomie 8 do 12 proc. – najwyżej będzie to 14 proc. (ale razem już z 4,4 proc., które budżetówka już dostała). Co na to związkowcy?
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
"Kto może, ucieka z tej pracy"
– 20 proc. podwyżki w naszym sektorze to absolutne minimum, niezależnie od tego, jaką inflację będziemy mieli w przyszłym roku. To jest podwyżka, która ma nam wyrównać wszystkie dotychczasowe zaległości jakie państwo, jako nasz pracodawca, ma wobec nas już od kilku lat – mówi twardo Anna Kwasiborska, wiceprzewodnicząca Krajowej Komisji Wykonawczej NSZZ Pracowników Policji.
Nasza rozmówczyni podaje, że już po planowanej przez rząd przyszłorocznej podwyżce płacy minimalnej do poziomu 3450 zł brutto miesięcznie i ewentualnym wprowadzeniu 20-proc. podwyżki inflacyjnej, aż 90 proc. pracowników policji, którzy nie są urzędnikami korpusu służby cywilnej na Mazowszu, zarabiałoby ok. 4,2 tys. zł brutto miesięcznie (czyli 3,2 tys. zł na rękę).
Niedawno jedna z koleżanek, która pracuje jako pełnomocnik informacji niejawnych w jednej z powiatowych komend na Mazowszu poprosiła swojego komendanta o przeniesienie jej do pracy jako pracownika gospodarczego. Płace w obu przypadkach są identyczne, a różnica w odpowiedzialności ogromna – mówi money.pl Anna Kwasiborska.
Dodaje, że komendant ostatecznie nie wyraził zgody, by pełnomocniczka zamieniła kancelarię tajną na schowek na mopy i "kwietnik" przy komendzie.
Kwasiborska mówi, że 310 zł brutto podwyżki na etat, które otrzymali pracownicy cywilni policji w związku z szalejącą inflacją, nie starcza im nawet "na waciki". Kto może, ucieka z tej pracy, ale znalezienie nowej – o ile nie jest się informatykiem czy księgową – nie jest wcale takie łatwe.
– Jeśli ktoś ma wpisane w CV pracę w policji, to pracodawcy na ogół się go boją. Uważają, że będzie informował swoich mundurowych kolegów o wszystkich nieprawidłowościach, które odkryje u nowego pracodawcy – uśmiecha się gorzko nasza rozmówczyni.
Również Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, zapowiada, że nauczyciele nie ustąpią i nie zgodzą się na podwyżkę pensji w wysokości 8-12 proc.
To za mało – mówi krótko Broniarz.
Dodaje, że spekulacje rządu dotyczące wysokości inflacji nauczycieli nie interesują, bo muszą płacić tu i teraz. – Koszty tej inflacji są ogromne, a wielu nauczycieli nie doczeka 2023 r. w dobrej sytuacji finansowej – uważa związkowiec.
Podwyżki dla urzędników z nadwyżki podatków
Zdaniem Broniarza projekt ustawy zgłoszony w maju tego roku przez posłów Koalicji Obywatelskiej, przewidujący stworzenie Specjalnego Funduszu Wynagrodzeń, z którego państwo wypłaciłoby jeszcze w tym roku 20-proc. podwyżki pracownikom budżetówki z wyrównaniem od lipca 2022 r., jest wart poparcia ZNP.
Co ciekawe, utworzenie takiego funduszu celowego, który byłby zasilany nadwyżką z podatków i inflacji, popiera również Tomasz Ludwiński, przewodniczący Krajowej Sekcji Administracji Skarbowej NSZZ "Solidarność", chociaż nie jest pewny, jaką opinię w tej sprawie wyda oficjalnie jego centrala. Skontaktowaliśmy się z centralą NSZZ "Solidarność", czekamy na odpowiedź.
Andrzej Radzikowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (OPZZ) oraz przewodniczący Rady Dialogu Społecznego, zapewnia z kolei, że Tusk nie inspirował związkowców do radykalnych podwyżek wynagrodzeń. Przekonuje, że wpadli na ten pomysł sami. Również część "Solidarności" je popiera, chociaż mocno kibicuje rządowi PiS.
Radzikowski też uważa, że pomysł KO na to, skąd rząd ma wziąć środki na podwyżki dla budżetówki, jest wart poparcia.
Podobnie, jak Kwasiborska, Radzikowski uważa, że przewidywania rządu dotyczące przyszłych wskaźników inflacji są drugorzędną kwestią, gdyż podwyżka, której się aktualnie domagają ma przywrócić dotychczasową siłę nabywczą wynagrodzeń w budżetówce. Te, przez decyzje rządu, były przez długi okres zamrożone.
OPZZ będzie apelował więc do rządu nie tylko o waloryzację płac, ale również o kompleksowe rozwiązania na wzór tych, które wprowadzono w ochronie zdrowia. Tak by stawka bazowa w poszczególnych sektorach była powiązana ze średnią krajową. Gdyby tak się stało, rząd nie mógłby już w przyszłości zamrażać wynagrodzeń. Czy to się związkowcom uda?
Radzikowski ma co do tego pewne obawy.
Pan Kaczyński powinien jechać w Polskę i posłuchać tego, co mają do powiedzenia zwykli ludzie o tym, jak im się żyje za pensję w budżetówce – mówi związkowiec, ale po chwili namysłu z tego pomysłu się wycofuje.
– Był już jeden taki minister z tego rządu, który pojechał do Pacanowa i tam dowiedział się, jak teraz ludziom się żyje… – stwierdza.
Wojciech Gajewski, wiceprzewodniczący Zarządu Krajowego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego (KNSZZ) "Ad Rem" zrzeszającego pracowników wymiaru sprawiedliwości, uważa, że rząd oraz Narodowy Bank Polski przez swoje dotychczasowe wypowiedzi i działania stracili wiarygodność w oczach Polaków i w żadną 4-proc. inflację w 2023 r. nie wierzy.
– Rozmawiamy już o wspólnej akcji protestacyjnej z innymi centralami związkowymi. To na wypadek, gdyby negocjacje płacowe z rządem się nie powiodły – kwituje gorzko związkowiec.
Przypomnijmy: 12 maja posłowie Koalicji Obywatelskiej złożyli w Sejmie projekt ustawy o Specjalnym Funduszu Wynagrodzeń. Zakłada on stworzenie specjalnej rezerwy celowej, z której byłyby wypłacane 20-proc. podwyżki inflacyjne dla pracowników urzędów centralnych (z pominięciem sędziów, prokuratorów i wysokiej rangi urzędników państwowych) oraz samorządowych.
Budżet tego funduszu miałby wynosić co najmniej 5 mld zł, a pieniądze zasilające go miałyby pochodzić z nadwyżki budżetowej – tj. głównie z VAT-u oraz podatku inflacyjnego. Jeśli i to by nie pokryło wszystkich wydatków płacowych, których nie uwzględniono w tegorocznym budżecie państwa, minister finansów, który zarządzałby funduszem, mógłby zaciągnąć nieoprocentowaną pożyczkę od państwa.
Marszałek Sejmu Elżbieta Witek nie nadała jeszcze projektowi ustawy numeru sejmowego druku, co oznacza, że PiS najprawdopodobniej chce go włożyć do "zamrażarki" sejmowej.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl