Donald Trump już wprowadził 10-procentowe cła na Chiny. Taryfy, i to 25-procentowe, miały też zostać nałożone na Meksyk i Kanadę (za wyjątkiem kanadyjskiej ropy, obłożonej 10-procentowym cłem), ale w poniedziałek amerykański prezydent odroczył ten ruch o miesiąc. Tego dnia powtórzył też groźby skierowane do Unii Europejskiej. Podkreślił, że cła "z całą pewnością zostaną wprowadzone" i że stanie się to "całkiem szybko".
Unijni przywódcy poważnie podchodzą do agresywnej polityki republikańskiego prezydenta z jego "machiną celną" i biznesowym podejściem do sojuszy. Podczas poniedziałkowego nieformalnego spotkaniu szefów państw i rządów UE premier Donald Tusk określił groźbę wojny handlowej "totalnym nieporozumieniem" i "jednym z najokrutniejszych paradoksów".
- Europa musi wykazać dużo zdrowego rozsądku, spokoju, odpowiedzialności. My musimy umieć opiekować się naszymi relacjami z USA, ale też musimy mieć poczucie własnej godności i siły - podkreślał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump wyciąga rachunki
Jednym z głównych argumentów Donalda Trumpa za wprowadzeniem ceł jest to, że wartość produktów i usług, które USA sprowadzają z UE, jest dużo wyższa niż wartość tego, co ze Stanów sprowadza Unia. - Nie biorą naszych samochodów, nie biorą produktów rolnych - wylicza Trump. - Oni nie zabierają prawie nic, a my bierzemy wszystko - grzmi.
Wychodząc naprzeciw tym pretensjom, szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen już wcześniej wysyłała jednoznaczne sygnały, że Unia jest gotowa zwiększyć zakupy w USA, oferując zastąpienie na europejskim rynku rosyjskich dostaw gazu amerykańskim LNG.
W poniedziałek w podobnym tonie wypowiedział się również prezydent Litwy Gitanas Nauseda. Przekonywał, że UE może kupować od USA więcej LNG i broni, a także może zaoferować np. umowę o wolnym handlu w zakresie motoryzacji.
Problem w tym, że "rachunek", który wystawia nam Trump, jest wysoki, zwłaszcza jeśli założyć, że Wspólnota miałaby doprowadzić do wyrównania różnicy w bilansie handlowym ze Stanami. Zgodnie z danymi publikowanymi przez Komisję Europejską amerykański deficyt w handlu z Europą wynosił w 2023 roku aż 156,6 mld euro (to najnowsze dostępne dane, obejmujące pełny rok). Jest to różnica między wartością eksportu z UE do Stanów Zjednoczonych wynoszącym 503,8 mld euro, a importem z Ameryki na kwotę 347,2 mld euro.
- Do gróźb celnych Donalda Trumpa trzeba podejść racjonalnie. Republikański prezydent stosuje szantaż dla realizacji swoich celów gospodarczych i politycznych. To jego punkt wyjścia do dalszych negocjacji. Zapewne ma świadomość, że wprowadzając cła, sam sprowadzi problemy gospodarcze na swój kraj - komentuje dla money.pl Andrzej Byrt, ekonomista, były ambasador RP w Niemczech oraz we Francji, były wiceminister w resortach współpracy gospodarczej z zagranicą oraz spraw zagranicznych.
- Państwa demokratyczne przedkładają dialog nad brutalną siłę. Zadaniem Europy jest zasiąść do wspólnego stołu i wsłuchać się w oczekiwania strony amerykańskiej, ale również równie asertywnie na nie odpowiedzieć - dodaje.
Więcej gazu, więcej ropy, więcej broni
Zwiększenie zakupów skroplonego gazu LNG z USA jest możliwe. Europa potrzebuje błękitnego paliwa, bo stopniowo ruguje ten pochodzenia rosyjskiego. Obecnie gaz sprowadzany jest do UE m.in. z Kataru, Algierii, ale także z USA i Rosji.
Po rewolucji łupkowej USA stały się poważnym graczem na rynku LNG, w 2024 roku eksport tego surowca z USA sięgnął 88,3 mln ton. Dla porównania - rok wcześniej wynosił on 84,5 mln ton.
W 2023 roku USA odpowiadały za 46 proc. europejskiego importu LNG. Gdyby chcieć samym błękitnym paliwem pokryć różnicę w bilansie handlowym, Unia musiałaby zwiększyć zamówienia blisko sześciokrotnie, biorąc pod uwagę, że w 2023 r. wartość zakupu amerykańskiego gazu ziemnego wyniosła 26,9 miliarda euro.
Przykładając tę samą miarę do europejskich zakupów naftowych w USA, wartość importu amerykańskiej ropy musiałaby wzrosnąć co najmniej 3,7 raza. Zgodnie z danymi KE za jej import zapłaciliśmy w 2023 roku 42,2 mld euro.
Trump wielokrotnie podnosił kwestię wydatków na zbrojenia w Europie. Z jednej strony USA chcą, aby partnerzy w NATO bardziej partycypowali w kosztach bezpieczeństwa poprzez większe wydatki na obronność, z drugiej mają w tym również interes ekonomiczny. Duża część krajów Europy zamawia sprzęt obronny właśnie w amerykańskich koncernach zbrojeniowych.
O jakich kwotach mówimy? Z danych Departamentu Stanu USA wynika, że w 2024 roku kraje Unii Europejskiej kupiły w USA sprzęt wojskowy na łączną kwotę 27,43 mld euro. Jeśli więc chcieć pokryć różnicę w bilansie handlowym samymi zamówieniami zbrojeniowymi, Europa musiałaby prawie sześciokrotnie zwiększyć wydaną kwotę (5,7 raza).
"Czekają nas twarde negocjacje"
To oczywiście jedynie szacunki i uproszczony rachunek. Negocjacje dotyczyć mogą przecież zarówno surowców energetycznych, jak również broni czy innych produktów, tak aby razem uzupełniły obecną lukę w bilansie handlowym. Nie zmienia to faktu, że prezydent Trump, grożąc Europie nałożeniem ceł na poziomie 10-20 proc., negocjuje wysoko i brutalnie.
Czekają nas twarde negocjacje. Nie da się wyrównać różnicy bilansie handlowym między USA a UE prostym zwiększeniem wolumenów kupowanych węglowodorów czy uzbrojenia. To oznaczałoby wielokrotne zwiększenie zamówień, liczonych w dziesiątkach miliardów euro. Poza tym prowadziłoby do uzależnienia Europy od importu z USA. Choć z pewnością gaz i uzbrojenie są towarem, którego Europa potrzebuje - komentuje Andrzej Byrt.
Jednocześnie podkreśla, że amerykańskie samochody czy żywność, o których wspomina prezydent Trump, mogą mieć problem ze znalezieniem rynku zbytu w Unii. - Nie ze względu na kraj pochodzenia, ale przez gabaryty oraz ekologię w przypadku samochodów oraz modyfikacje genetyczne w żywności. O tym, co kupić, ostatecznie decydują konsumenci, a nie rządy poszczególnych krajów czy Unia - przypomina.
Były ambasador podkreśla, że niezależnie od stylu, w jakim prezydent USA podchodzi do relacji międzynarodowych, w tym również z bliskimi partnerami, ta transatlantycka koalicja jest dla nas bardzo istotna.
- Nie należy się skarżyć czy obrażać na styl Trumpa, tylko usiąść do twardych negocjacji. Być może będzie trzeba powołać wspólny komitet amerykańsko-europejski, który będzie w regularnych odstępach czasu analizował strumienie handlu między USA i UE i reagował na zażalenia obu stron. Prezydent Trump preferuje układy bilateralne, ale tu stroną musi być cała Unia, a nie poszczególne kraje - ocenia nasz rozmówca.
- Europa nie może dać się rozgrywać wewnętrznie. Musi negocjować jako jeden organizm, bowiem jedną z podstawowych wspólnych polityk europejskich jest polityka handlowa UE - zaznacza Andrzej Byrt. - Potrzebna jest silna Europa, aby negocjacje z Trumpem były racjonalne i partnerskie - podsumowuje.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl