Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Rekordu z 1978 roku, jeśli chodzi o liczbę oddanych lokali, nie pobiliśmy zresztą do dzisiaj. Co prawda mieszkania nie były własnością ludzi, ale (niemal) każdy dostawał własne M od państwa. Wystarczyło po prostu ustawić się w kolejce i poczekać. A przynajmniej taka była narracja osób tęsknym okiem spoglądających w minioną epokę.
Jak więc wyglądała sytuacja mieszkaniowa obywateli naszego kraju w minionym systemie? I jak miała się do dzisiejszych realiów?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Więcej mieszkań w PRL? Bzdura
Zacznijmy od tego, że stwierdzenie "w PRL budowało się więcej mieszkań niż dzisiaj" jest gigantycznym uproszczeniem, by nie powiedzieć bzdurą. PRL trwał niemal pół wieku i zarówno pomysły na politykę mieszkaniową, jak i jej realizacje wielokrotnie się zmieniały.
I tak np. kojarzony z flipperami proceder podziału większych mieszkań na mniejsze miał miejsce już w latach powojennych. Miało to zarówno komponent ideologiczny, jak i praktyczny.
Pierwsze lata po wojnie to ogromny głód mieszkań spowodowany zniszczeniami i wyżem demograficznym. Mało tego, nierzadko do tego typu mieszkań ludzi zakwaterowywano "z przydziału", co wywoływało liczne konflikty. Tego typu praktyk zaniechano w drugiej połowie lat 50. Warto pamiętać o zupełnie innym kontekście politycznym, gospodarczym i społecznym pierwszych lat po wojnie. Próby porównywania ówczesnego czasu z dniem dzisiejszym nie mają w zasadzie żadnego sensu.
Normatywy mieszkaniowe
Należy jednak wspomnieć o pewnej mieszkaniowej zasadzie, z której niewiele osób zdaje sobie dzisiaj sprawę, a która - przynajmniej oficjalnie - obowiązywała przez właściwie cały okres trwania Polski Ludowej. Chodzi o tzw. normatywy mieszkaniowe.
Wskazywały one nie tylko minimalną, ale również maksymalną powierzchnię, która przysługiwała mieszkańcom danego lokalu.
Pierwsze regulacje odnoszące się do powierzchni mieszkania zostały wydane w 1959 roku. Wtedy to mieszkanie z przydziału dla jednej osoby miało mieć powierzchnię 17-20 mkw. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że jest to sztandarowy przykład patodeweloperki.
Single zgodnie z regulacjami nie mogli mieć większych mieszkań niż owe 20 mkw. Powierzchnia M2 (mieszkania dla dwuosobowej rodziny) z kolei była określona na 24-30 mkw., a maksymalna powierzchnia M3 to 38 mkw. To więc to, co dzisiaj jest uznawane za patologię, w PRL było sankcjonowaną normą.
I działo się tak aż do 1974 roku, kiedy wprowadzono nowe normatywy.
Nie były one zresztą dużo większe. Mieszkanie jednoosobowe miało mieć 25-28 mkw., przydział dla dwóch osób oznaczał 30-35 mkw.
Dzisiaj mieszkania takiej wielkości są podawane jako przykłady kryzysu mieszkaniowego, za PRL dwuosobowa rodzina nie mogła dostać przydziału na większe mieszkanie niż 35-36 mkw. Warto o tym pamiętać, kiedy sławi się cud mieszkaniowy epoki Gierka.
I tu dochodzimy do najczęściej podnoszonej kwestii, jeśli chodzi o porównania dzisiejszego budownictwa mieszkaniowego i okresu PRL, czyli gigantycznego wysiłku poprzedniego systemu w zapewnieniu własnych czterech kątów możliwie dużej liczbie obywateli.
Wielka płyta i prawdziwe przyspieszenie
Jak wspomniałem, w okresie trwania Polski Ludowej nie mieliśmy do czynienia z realizacją jednolitej polityki mieszkaniowej. Zwłaszcza jeśli chodzi o liczbę oddawanych mieszkań.
- W latach 50. rocznie budowało się w Polsce nie więcej niż 140 tys. lokali.
- W latach 60. trend przyspieszył. W 1969 r. oddano do użytku niemal 200 tys. mieszkań.
- Prawdziwe przyspieszenie natomiast nastąpiło w latach 70., kiedy rocznie budowano ich powyżej 200 tys. We rekordowym 1978 r. oddano ponad 280 tys. lokali.
Tego rekordu nie pobito do dzisiaj. I dla wielu jest to argument za tym, że PRL lepiej sobie radził z mieszkaniówką niż III RP. Nie tak szybko.
Zwiększenie prędkości budowy mieszkań było związane z wchodzeniem na szeroką skalę wielkiej płyty, czyli budownictwa prefabrykowanego. Oznaczało to, że wiele części bloków było wytwarzanych w fabrykach, a następnie elementy takie transportowano na miejsce budowy i ustawiano według dość podobnego schematu. Właśnie dlatego PRL-owskie mieszkania są do siebie tak podobne, jeśli chodzi o usytuowanie pomieszczeń.
Budownictwo prefabrykowane miało oczywiście swoje zalety - była to technologia pozwalająca na bardzo szybkie wznoszenie całych osiedli. Polityka mieszkaniowa PRL odpowiadała na głód lokalowy wynikający z dużej dzietności. Dzisiaj natomiast mówi się, że niska dzietność wynika między innymi z braku mieszkań. Co zresztą częściowo - ale tylko częściowo - jest prawdą. To pokazuje, jaką siłę mają zmiany kulturowe.
Złapanie pionu graniczyło z cudem
System budowy mieszkań oparty o prefabrykaty miał również wady. Wielka płyta nie była technologią doskonałą, same elementy nierzadko bywały kiepsko spasowane, przez co ekipy remontowe wkraczały do bloków zanim te zostały oddane do użytku. Większość osób po 30. pamięta jeszcze mieszkania z PRL przed współczesnymi remontami. Złapanie pionu nierzadko graniczyło z cudem, a próby ustawienia szaf równo przy ścianach zdradzały brak kątów prostych.
Wcale nie było łatwo otrzymać mieszkanie. Na przydział mieszkaniowy - z uwagi na i tak ograniczoną podaż w stosunku do potrzeb - czekało się latami, nierzadko ponad dekadę.
Żeby uzmysłowić skalę nienadążania za potrzebami - dzisiaj przy liczbie ludności około 40 mln (wliczając migrantów) w Polsce mamy około 16 mln mieszkań. Pod koniec lat 70., przy 36 mln obywateli, mieszkań było nieco ponad 9 mln.
Nie da się jednak ukryć, że państwo jako monopolista budowlany potrafiło zadbać o przestrzenie zielone i dostęp do instytucji publicznych takich jak żłobki, szkoły, czy przychodnie.
Jeśli chodzi o powierzchnie mieszkaniową też nie było w PRL zbyt dobrze. W najbardziej mieszkaniowo "płodnych" latach 70. średnia powierzchnia oddawanych mieszkań w żadnym roku nie przekroczyła 64 mkw. (co i tak było całkiem sporą wartością, ale głównie z uwagi na wysoką dzietność ówczesnych Polek). Tymczasem w ostatnim dziesięcioleciu średnia powierzchnia nie spadła poniżej 89 mkw. - średnią zawyżają w tym przypadku domy.
Fatalne lata 90.
To teraz przejdźmy do okresu bardziej współczesnego. Także dzisiejsza Polska nie ma jednego modelu mieszkaniowego. Zmieniała się przede wszystkim liczba oddawanych lokali. W latach 90. mieliśmy do czynienia z prawdziwą zapaścią. Od 1993 r. do wczesnych lat 2000 rocznie w Polsce oddawało się ich niecałe 100 tys. rocznie. Było to związane z brakiem dostępu do kapitału, zwłaszcza do kredytów.
I tu pojawia się największa różnica, jeśli chodzi o PRL vs. III RP. Choć oba systemy cechowała zmienność, jeśli chodzi o koncepcje mieszkaniowe, to było coś co drastycznie różniło oba systemy. W PRL monopol na budowę mieszkań miało państwo, obecnie mamy dominację rynku prywatnego.
Od 2019 r. rocznie oddaje się ponad 200 tys. mieszkań, czyli tyle ile w latach 70. Z pewnością większość z nich ma nieporównywalnie lepszy standard niż te z minionego systemu. Nie mamy również normatywów, jeśli chodzi o wielkość mieszkań.
Jednocześnie gorzej jest, jeśli chodzi o zaplanowanie dostępności terenów zielonych i dostępu do niektórych usług publicznych.
Nie ulega jednak wątpliwości, że dzisiejsza sytuacja mieszkaniowa jest znacznie lepsza niż za PRL. I choć bez wątpienia poprzedni system miał pewne zasługi w budowaniu mieszkań, to jednocześnie nie należy mitologizować jego zasług.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o ekonomii, gospodarce i kulturze, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"