Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Gabinet Donalda Tuska zaczął rządzić w grudniu 2023 r. Przejmując władzę Donald Tusk powtórzył, że na 100 dni urzędowania jego rząd zrealizuje 100 zapowiadanych wcześniej konkretów. W pełni udało się zrealizować 26.
Dziś, po roku oceniamy, co się udało, a co nie wyszło zgodnie z zapowiedziami premiera. Jakie są plusy i minusy dotychczasowej pracy gabinetu?
Minusy
Sądy. Rok po przejęciu władzy sytuacja w wymiarze sprawiedliwości jest wciąż daleka od oczekiwanej. Minister sprawiedliwości w pierwszej kolejności "oczyścił przedpole", uwalniające pieniądze z KPO (tu wystarczyły np. deklaracje rządu, że uznaje orzeczenia TSUE i że nie będzie represjonować sędziów). Obecnie stosuje bajpasy. Przykład? Nie mogąc zweryfikować statusu tzw. neosędziów, Adam Bodnar chce wesprzeć pozostałych sędziów jeszcze większą armią asystentów, którzy mają ich odciążyć. Natomiast duże reformy, które miałyby na nowo uporządkować sytuację w wymiarze sprawiedliwości, pozostają w sferze zapowiedzi lub niespełnionych obietnic.
Oczywiście jest to w dużej mierze efekt hamulcowego w postaci prezydenta Andrzeja Dudy, który nie podpisze żadnych ustaw negujących dokonania, nawet nie jeśli obozu Zjednoczonej Prawicy, to już na pewno jego osobiste (np. nominacje sędziowskie). Choć momentami trudno było nie odnieść wrażenia, że niektóre ustawy trafiają na biurko Dudy tylko po to, by je zawetował i w ten sposób utrwalił wizerunek blokującego reformy.
Mimo to bilans dotyczący wdrażania najbardziej fundamentalnych zmian jest dla rządu niekorzystny, a możliwość ich implementacji jest uzależniona od tego, kto w sierpniu zasiądzie w Pałacu Prezydenckim. I tak ustawy reformujące Trybunał Konstytucyjny prezydent skierował do - wykazującego skrajnie serwilistyczną wobec PiS postawę - TK, a sam rząd nie ma większości konstytucyjnej na dokonanie resetu w trybunale. Co więcej ostatnio Komisja Wenecka, z której rekomendacjami liczy się Adam Bodnar, jeszcze bardziej związała mu ręce: stwierdziła, że w zasadzie jedyne, co da się zrobić z TK, to pozbyć się sędziów-dublerów.
Nowelizacja ustawy o KRS również trafiła do kontroli TK, mimo że Adam Bodnar początkowo próbował negocjować jej zapisy z prezydentem. W konsekwencji wciąż nie może ruszyć zapowiadana weryfikacja 3 tysięcy tzw. neosędziów. Stanie się to najwcześniej na przełomie 2025 i 2026 roku - i to pod warunkiem, że nowy lokator Pałacu Prezydenckiego będzie bardziej przychylny obecnemu obozowi władzy.
Rząd nie ruszył także kwestii reorganizacji izb w Sądzie Najwyższym, a tam z kolei coraz wyraźniej nabrzmiewa problem Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych orzekającej w kwestiach wyborczych (choćby ostatnie orzeczenie uwzględniające skargę PiS na decyzję PKW).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tyle że dla Polaków, którzy mają sprawy w sądach, to wszystko kwestie drugorzędne. Dla nich liczy się, by sprawa została szybko rozstrzygnięta.
Zdrowie. Ta pozycja akurat nie powinna dziwić, bo w ciemno można o niej mówić przy każdej ekipie. Obecna minister zdrowia Izabela Leszczyna pewnie dziś wolałaby się ugryźć w język niż powtórzyć to, co mówiła w 2022 r.: że za rządów PO problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Leszczyna, która wcześniej zasiadała w komisji finansów publicznych, została skierowana do najtrudniejszego resortu. Pewne rzeczy udało się jej przeprowadzić, jak finansowanie procedury in vitro z budżetu państwa czy wynegocjowanie korekty KPO w zdrowiu. Minister szczyci się także wprowadzeniem tabletki "dzień po" bez recepty i wytycznymi do aborcji.
Ale to, co niepokoi, to kłopoty w fundamentach. Nie udały się zmiany systemowe w zdrowiu, a system finansowania także wymaga potężnej korekty. W ciągu roku okazało się, że do systemu trzeba włożyć dużo więcej, niż spodziewała się i minister Leszczyna, i szef resortu finansów, który w trakcie roku musiał ratować kroplówkami NFZ.
Pod koniec roku coraz częściej słychać o przekładaniu przez szpitale planowych zabiegów - mimo zapowiedzi w "100 konkretach na 100 dni" KO dotyczących zniesienia limitów w lecznictwie szpitalnym. Okazało się, że dziedzictwo Polskiego Ładu, który zwiększył wpływy na zdrowie, wystarczy na dwa lata. Tym bardziej, że PiS jednocześnie okroił budżetowe finansowanie zdrowia. Jednocześnie ustawa o minimalnych wynagrodzeniach w zawodach medycznych powoduje, że systemowo zmienia się rola NFZ - z płatnika za świadczenia w instytucję de facto zajmującą się pokrywaniem rosnących kosztów.
O tym, że minister zdrowia miała problem z właściwym zdiagnozowaniem stanu finansów, świadczy to, że jeszcze w marcu proponowała razem z ministrem finansów zmiany w składce zdrowotnej. Miały wejść w życie od 2025 r. i miały być bardziej kosztowne niż te, które wejdą w życie od 2026 r.
Kolejny problem to zmiany systemowe. Izabela Leszczyna odziedziczyła po poprzednikach plan reformy szpitali, które tamci schowali do szuflady w obawie przed skutkami politycznymi. Wyszła z projektem, który do tej pory nie może opuścić rządu, nie mówiąc o uchwaleniu przez parlament. Plątanina branżowych i lokalnych interesów plus obawy przez reakcjami ludzi na np. reformę porodówek i zmniejszanie ich liczby powodują, że plany zmian stoją w miejscu. Pytanie, czy nie odbije się to negatywnie na pieniądzach z KPO, bo część z nich jest związana z reformą.
Koalicyjne klincze. Nie jest specjalnie zaskakujące, gdy w koalicji składającej się z czterech ugrupowań raz na jakiś czas lecą iskry.
Gorzej, gdy polityczno-ambicjonalne spory przekładają się na trwające miesiącami konflikty, które albo nie mogą doczekać się konkluzji, albo te konkluzje okazują się mniej lub bardziej rozczarowujące. Przykładem jest przeciągający się w czasie serial pt. zmiany w składce zdrowotnej, zakończony w sposób, który nie pozwala rządowi politycznie zdyskontować całej sprawy.
Koalicję rządzącą obciąża także niemoc w uregulowaniu spraw z kategorii "światopoglądowych", o których dużo mówiło się w kampanii, a które po wyborach zaliczyły brutalne zderzenie z polityczną rzeczywistością. To przede wszystkim kwestia liberalizacji prawa aborcyjnego (gdzie głównym hamulcowym jest PSL) i wprowadzenia związków partnerskich (projekt ustawy miał być gotowy już dawno, przedstawiono go dopiero w październiku i jest w konsultacjach publicznych - tu też jednak PSL zgłasza zastrzeżenia ws. prawa do ceremonii w urzędzie stanu cywilnego).
Wisienką na torcie w omawianej kategorii jest sprawa programu przewidującego dopłaty do kredytów mieszkaniowych, nad którymi ponoć pracuje resort rozwoju i technologii, ale z uwagi na twardy opór Polski 2050 i Lewicy jakoś nie pali się ani do przedstawienia szczegółów programu.
Nieznany pomysł na długofalową politykę. Jeśli spojrzeć na politykę rządu w ostatnim roku, widać trzy zasadnicze kierunki działań: rozliczenia, spełnianie wyborczych obietnic i reakcję na bieżące wydarzenia. Nie widać zapowiedzi, dokąd rząd chce Polskę swoimi działaniami zaprowadzić za 5, 10 czy 15 lat. Nie było jej w programach wyborczych. W przypadku KO "100 konkretów" było mieszanką różnych pomysłów, których celem było przede wszystkim odebranie PiS argumentu, że koalicja odbierze Polakom transfery wprowadzone przez PiS.
Była to licytacja na granicy blefu. Dowodem jest chociażby fakt, że koronna obietnica KO podwojenia kwoty wolnej cały czas czeka na plan wdrażania, który Andrzej Domański ma pokazać premierowi.
Z kolei w bieżącej polityce słychać o pomysłach rewizji ETS 2, zmianach w polityce przemysłowej w skali UE, ale na razie nie wiemy nic więcej. Na dziś wygląda to bardziej jak reakcja na problemy, które mogą nadejść w przedwyborczych latach, niż elementy większej wizji.
To Donald Tusk zasłynął z powiedzenia, że jeśli ktoś ma wizje, to powinien udać się do lekarza. Ale czasami wizja czy jej zarys przydałyby się wyborcom. Innymi słowy: rząd Tuska nie ma na razie ani swojego SOR-u ( Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju), jaki miał rząd Morawieckiego, ani Polski 2030, jaką przygotował w czasach pierwszego rządu lidera PO Michał Boni.
Nad strategią średniokresową pracuje resort funduszy, ale na razie nie znamy jej założeń.
Plusy
Odblokowanie KPO i relacje z UE. Można się zżymać, że odblokowanie miliardów euro z KPO było w części politycznie motywowanym działaniem Komisji Europejskiej. Jednak nie ulega wątpliwości, że uruchomienie tego strumienia pieniędzy to prawdopodobnie najistotniejszy gospodarczy fakt tej kadencji.
Gorzej jeśli okaże się, że przez późne uruchomienie polskiego KPO (efekt permanentnych sporów rządów PiS z UE) nie uda się wydać wszystkiego z puli grantowej, a czasu jest mało - do sierpnia 2026 r.
Szybkie odblokowanie KPO jest dowodem na europejski format Donalda Tuska - coś, czego finalnie zabrakło Mateuszowi Morawieckiemu. Obecny szef rządu wydaje się być pewien swojej pozycji. "Mnie nikt w Brukseli nie ogra" - stwierdził Tusk w swoim expose. Póki co ta deklaracja nie zdążyła narobić mu jakichś większych kłopotów wizerunkowych. Choć pozostaje pytanie o efekty podpisanej właśnie przez KE umowy z Mercosurem czy sprawczość polskiego rządu w korektach unijnej polityki klimatycznej (zwłaszcza odsunięcie w czasie i rewizja systemu ETS2). Te kwestie to pieśń dość nieodległej przyszłości. Na razie roczny bilans dokonań rządu w poprawie relacji z UE czy przywracaniu Polski do kręgu unijnych decydentów wypada korzystnie. Czego najlepszym dowodem jest przyznanie polskiemu komisarzowi Piotrowi Serafinowi krytycznie ważnej z naszego punktu widzenia teki budżetowej.
Polityka społeczna. Resortem rodziny, pracy i polityki społecznej kieruje Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy, a za sprawy polityki rodzinnej odpowiedzialna jest Aleksandra Gajewska z KO. Dzięki ich harmonijnej rywalizacji polityka społeczna okazała się jednym z obszarów, w którym koalicja porusza się w dosyć spójny sposób.
Na razie to kompilacja działań odziedziczonych po PiS - jak 800 plus czy 13. i 14. emerytura - i własnych pomysłów - jak program "Aktywny rodzic", renta wdowia czy ustawa o asystencji.
Gabinet Tuska odziedziczył po PiS sytuację rosnącego ubóstwa skrajnego, którego poziom w 2023 r. wrócił do czasów sprzed 2015 r. Powodem była wysoka inflacja, ale także brak ze strony rządu PiS ruchów podnoszących świadczenia. Analitycy z think tanku CenEA zwracają uwagę, że o ile w pierwszej kadencji rządu PiS beneficjentami transferów były rodziny, to w drugiej byli to emeryci. To właśnie w rodzinach z dziećmi ubóstwo wzrosło najbardziej. Obecny rząd ma ten luksus, że wdrożenie 800 plus spowoduje, iż w tych rodzinach ubóstwo spadnie.
Dużym kłopotem jest też sytuacja demograficzna. Jeszcze rok, dwa lata temu demografowie liczyli na po pandemiczne odbicie w urodzeniach, a jest coraz gorzej. Stąd pytanie o kolejne kroki w tych politykach. To, co może cieszyć na dłuższą metę, to fakt, że pojawiły się zapowiedzi uporządkowania sfery świadczeń, a wiele z nich się dubluje. Resort rodziny i pracy jest beneficjentem koalicyjnych zapewnień, że "nic co dane, nie będzie odebrane, a nawet zostanie dodane".
Pytanie jednak, czy rząd będzie miał odwagę na kompleksową reformę świadczeń z przywróceniem np. do świadczenia wychowawczego kryterium dochodowego czy korektę zasiłków rodzinnych. W resorcie rodziny szykują też kolejne regulacje dotyczące rynku pracy.
Bezpieczeństwo, obrona, granica. To sfera, w której koalicja płynnie weszła w buty poprzedników, dodając własne akcenty i pomysły. Wysokie wydatki obronne zostały utrzymane - mają wynieść 4,7 proc. To argument istotny zarówno w kontekście rozmów z Brukselą, jeśli chodzi o obostrzenia budżetowe, jak i w relacjach w NATO.
Koalicja musiała tu uporządkować sferę odziedziczoną po poprzednikach. Przy wielu umowach, które zawierał poprzedni szef MON Mariusz Błaszczak, były znaki zapytania dotyczące finansowania. To na obecny rząd spadło dopinanie szczegółów podpisanych kontraktów czy zawieranie nowych.
Pomysły PiS zostały uzupełnione o Tarczę Wschód. Płot zostawiony przez poprzedników okazał się zbyt łatwy do sforsowania, zdecydowano więc o jego wzmocnieniu. Do tego doszło przeorganizowanie zasad stacjonowania wojska na granicy. W kontekście granicy kłopotliwe okazało się tłumaczenie własnym wyborcom, dlaczego podejmowane są takie, a nie inne działania. Warto tu jednak dodać, że dopiero ten rząd uchwalił ustawę o obronie ludności, która reguluje obszar obrony cywilnej.
Reforma finansów samorządów. Minister finansów Andrzej Domański przeprowadził właśnie największą od 2003 roku reformę systemu dochodów własnych samorządów, do tego kosztowną (25 mld zł). A mimo to cała sprawa przeszła bez większej wrzawy.
Być może dlatego, że reforma jest trudno przyswajalna dla laików, ale nie bez znaczenia jest fakt, że uzyskała ona - po trudnych negocjacjach - zielone światło od samych włodarzy. Główna zmiana zasadza się na wpływach samorządów z PIT i CIT. Dziś jednostki samorządowe mają udział procentowy we wpływach z tych dwóch podatków, po reformie samorządy będą miały udziały w dochodach wypracowanych przez swoich mieszkańców (a więc przed ich opodatkowaniem). W praktyce oznacza to odwrócenie trendu, w którym wyspecjalizował się PiS: pozbawiania samorządów kolejnych środków stanowiących ich dochody własne na rzecz transferów rozdzielanych przez władzę w Warszawie. Mimo to PiS niespecjalnie chciał brać temat na sztandary, ku uciesze rządzących. Reforma wejdzie w życie w 2025 roku, który przez obie strony - rządową i samorządową - traktowany jest jako pilotaż. Wtedy też okaże się, na ile okazała się trafiona.
"Szara strefa"
Porządki budżetowe. Obecne kierownictwo Ministerstwa Finansów wzięło się też za porządkowanie finansów, a konkretnie tego, ile wydatków państwa rzeczywiście znajduje się w budżecie centralnym. Efekt włączania do budżetu wydatków z funduszy celowych (w tworzeniu których wyspecjalizował się rząd PiS) czy konieczności znajdywania miliardów na kolejne obietnice wyborcze był łatwy do przewidzenia. Tegoroczny deficyt miał wynieść 164 mld zł, potem 184 mld zł, a skończy się na 240 mld zł.
W przyszłym roku deficyt spuchnie do 289 mld zł, co jest w dużej mierze efektem rekordowych wydatków zbrojeniowych.
To, co może niepokoić, to rosnący w szybkim tempie poziom zadłużenia (dług sektora instytucji rządowych i samorządowych przekroczy poziom 60 proc. PKB w 2026 r.) oraz koszt jego obsługi (jeden z wyższych w całej UE).
To wszystko powoduje, że stan finansów publicznych od dłuższego czasu - jeszcze za czasów PiS - zaczął niepokoić Brukselę. Mimo to minister Andrzej Domański potrafi dogadywać się z unijnymi urzędnikami: czy to w zakresie przedstawionego przez polski rząd 4-letniego planu schodzenia z nadmiernego deficytu (zaakceptowany przez KE), czy honorowania przez KE nadzwyczajnych wydatków na zbrojenia (tzw. klauzula obronnościowa).
Sprawczość. Przed wyborami 2023 r. wydawało się, że nawet jeśli ówczesna opozycja przejmie władzę, przez długi czas będzie miała związane ręce. Przykładem była funkcja Prokuratora Krajowego, którego - po zmianach PiS - nie można było odwołać bez zgody prezydenta, a który faktycznie rządził prokuraturą. Koalicja zaczęła demontaż tego systemu od odwołania Dariusza Barskiego i zmian w mediach publicznych, stosując w obu przypadkach kruczki prawne i przejmując władzę w tych instytucjach.
Trybunał Konstytucyjny, który stał się w dużej części faktycznym adwokatem interesów PiS, jest ignorowany na podstawie zarzutów, że w jego składzie są dublerzy. KRS jest traktowana instrumentalnie. Nie istnieje, jeśli chodzi i konkursy na stanowiska sędziowskie. To, co się stało w tych przypadkach, jak i w innych, sam Donald Tusk podsumował jako "potrzebę działania w tych kategoriach demokracji walczącej", w której niektóre czyny "według niektórych autorytetów prawnych będą niezgodne albo nie do końca zgodne z zapisami prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania".
Problem z taką postawą polega na tym, że to premier na dłuższą metą staje się tu "twórcą i tworzywem", to on określa reguły gry. Bezpieczniki, jakimi w normalnej sytuacji są np. Trybunał Konstytucyjny czy inne instytucje, w tym przypadku nie działają. Jeszcze w trakcie kampanii wyborczej usłyszeliśmy od jednego polityków KO, że Trybunał jest potrzebny głównie opozycji. To pozwala w wielu kwestiach działać rządowi, ale budzi obawy o instrumentalizację czy działanie stricte polityczne.
Rozliczenia. To istotny obszar działania obecnego rządu, którego efekty są różnie oceniane nawet w samej koalicji. Po jednej stronie są takie postacie jak Roman Giertych czy Ewa Wrzosek, którzy oczekują szybkich, twardych i bezwzględnych rozliczeń - w myśl wyrażonej przez panią prokurator diagnozy, że "to nie jest czas, aby ściśle trzymać się litery prawa". Po drugiej stronie jest ten, który ma rozliczać, czyli Adam Bodnar - regularnie przypominający koalicyjnym hunwejbinom, że w państwie praworządnym jest dość długa droga pomiędzy wszczęciem śledztwa a wsadzeniem do więzienia.
Pierwsze efekty polityki rozliczeń są już jednak widoczne i chyba nawet samo PiS jest momentami zaskoczone tempem tych działań. Powołane przez Sejm komisje śledcze pracowały w tempie niemal ekspresowym. Na razie jednak rozliczani są politycy z drugiego i trzeciego szeregu Zjednoczonej Prawicy, choć w wywiadzie dla money.pl minister Adam Bodnar zapowiada przyspieszenie czynności procesowych wobec "trzonu" PiS. W tym kontekście wymienił choćby Mateusza Morawieckiego, którego obecna władza chce rozliczyć za wybory kopertowe z 2020 roku.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl