W kampanii wyborczej Donald Trump obiecał głosującym, że sprawi, że Ameryka znów będzie wielka. Uznał w ten sposób, że największa gospodarka świata obecnie taka nie jest, a to m.in. za sprawą wykorzystywania jej rynku przez inne kraje, czego ma dowodzić deficyt budżetowy.
Polityk zapewniał, że rozprawi się z dziurą w budżecie wyższymi lub nowymi cłami na importowane towary, czyli de facto podatkami. Przekonywał jednak, że to problem eksporterów, a nie amerykańskich konsumentów czy firm, które żyją z importu.
Po zaprzysiężeniu Donald Trump swoje plany potwierdził, ale w łagodniejszej wersji. Jak podkreśla Polski Instytut Ekonomiczny, w ciągu dwóch pierwszych dni urzędowania prezydent USA zapowiedział wprowadzenie ceł w wysokości 25 proc. na Meksyk i Kanadę oraz 10 proc. na Chiny. Miałyby zacząć obowiązywać od 1 lutego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Meksyk i Kanada na pierwszy ogień. Unia w kolejce
PIE wskazuje, że plany przedstawione po zaprzysiężeniu nie są zgodne z zapowiedziami z kampanii. Donald Trump obiecywał cła w wysokości 10-20 proc. na cały świat, 25 proc. na Meksyk i Kanadę oraz 60 proc. na Chiny. Nie ma też jeszcze konkretów dot. opodatkowania towarów z Unii Europejskiej, ale pytanie, jak długo to się utrzyma.
Cła, które 1 lutego mogą zostać nałożone na Meksyk, Kanadę i Chiny w krótkim okresie mogą poprawić warunki eksportu do USA polskich i europejskich produktów. Jednak spodziewane dalsze działania USA, które prawdopodobnie obejmą cłami państwa członkowskie UE, uderzą już w europejską gospodarkę - ostrzega Marek Wąsiński, kierownik zespołu gospodarki światowej PIE.
Maksymilian Kuch, analityk XTB, podkreśla w komentarzu dla money.pl, że eksport UE do USA koncentruje się w trzech głównych kategoriach: maszyny i pojazdy, chemikalia i farmaceutyki oraz materiały przemysłowe. W 2023 r. łączna wartość tego eksportu przekroczyła 500 mld dol., wykazując systematyczny wzrost od 2015 r. (poza pandemicznym rokiem 2020).
Niemcy pozostają zdecydowanie największym eksporterem do Stanów Zjednoczonych, z wartością eksportu sięgającą 157,7 mld euro w 2023 r. Na kolejnych miejscach plasują się Włochy (67,3 mld euro) oraz Irlandia (51,6 mld euro). Te trzy kraje odpowiadają łącznie za 55 proc. całego eksportu UE do USA - wskazuje analityk XTB.
Według szacunków Bundesbanku, jak dodaje Kuch, niemiecka gospodarka może skurczyć się nawet o 1 proc. w przypadku realizacji amerykańskich gróźb. A to już spory problem dla Polski.
Polska tuż za frontem możliwej wojny handlowej
Michał Reczek, ekonomista PKO BP, w odpowiedzi na pytania money.pl podkreśla, że z jednej strony nasz eksport do USA stanowi jedynie 3,1 proc. polskiego eksportu ogółem, a tym samym bezpośrednie konsekwencje wprowadzenia wyższych ceł na import z UE byłyby dla Polski ograniczone.
Z drugiej jednak strony niektóre branże cechują się "ponadprzeciętną ekspozycją na Stany Zjednoczone" i mogą dotkliwiej odczuć skutki wojny handlowej między Brukselą a Waszyngtonem.
Z powodu ścisłego gospodarczego powiązania Polski z Niemcami (27,9 proc. polskiego eksportu trafia do Niemiec), dla których USA są najważniejszym odbiorcą eksportu (10 proc. niemieckiego eksportu trafia do USA), całkowity efekt zmian w polityce celnej USA mógłby być większy niż wyłącznie bezpośredni. Negatywne efekty rozlałyby się z Niemiec na inne gospodarki UE, w tym na Polskę - pisze ekonomista największego polskiego banku.
Maksymilian Kuch przypomina, że polski eksport do Niemiec w 2023 r. osiągnął wartość blisko 100 miliardów dolarów, koncentrując się głównie w sektorach: maszynowym i motoryzacyjnym, materiałów przemysłowych, produktów rolnych, chemikaliów i farmaceutyków oraz wyrobów tekstylnych.
- Dane NBP pokazują, że Polska jest drugim po Czechach krajem najbardziej uzależnionym od koniunktury w Niemczech - ok. 6,8 proc. polskiej wartości dodanej jest absorbowane przez niemiecki popyt finalny, a kolejne 3 proc. przez niemiecki eksport. Kontynuacja złej passy w niemieckiej gospodarce może mieć więc znaczny wpływ na PKB Polski - stwierdza analityk XTB.
Czym UE może odpowiedzieć Trumpowi?
Groźby Trumpa mogą martwić, ponieważ Bruksela nie zamierza potulnie przyjmować handlowych ciosow. - Jeśli zajdzie potrzeba obrony naszych interesów ekonomicznych, zareagujemy w sposób proporcjonalny - powiedział w środę Valdis Dombrovskis, komisarz UE ds. gospodarki, w telewizji CNBC.
Z danych amerykańskiego Biura Analiz Ekonomicznych (BEA) wynika, że od stycznia do listopada 2024 r. eksport z USA do UE wyniósł blisko 342 mld dol., co też nie jest kwotą do zbagatelizowania.
UE jest przygotowana do obrony swoich interesów gospodarczych. Komisarz Valdis Dombrovskis zapowiedział proporcjonalną odpowiedź, która może objąć cła na towary amerykańskie oraz wykorzystanie pozycji UE jako głównego importera amerykańskiego LNG (46 proc. importu) i ropy (15 proc. importu) - komentuje Maksymilian Kuch.
- Cła na produkty energetyczne przejściowo doprowadziłyby do wzrostu cen, co naturalnie zwiększyłoby inflację. Przewodnicząca KE Ursula von der Leyen podkreśliła gotowość do negocjacji, zaznaczając, że stawką jest 30 proc. światowych przepływów handlowych - dodaje ekspert XTB.
Cła, czyli miecz obosieczny
Kuch przytacza słowa chińskiego wicepremiera Ding Xuexianga, który podczas forum w Davos przestrzegł, że wojna handlowa nie ma zwycięzców, a konsekwencje podziału świata na rywalizujące bloki mogą być "niewyobrażalne".
Według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego fragmentacja gospodarki światowej mogłaby prowadzić do spadku globalnego PKB nawet o 7 proc. W latach 2025 – 2030 PKB w USA byłby niższy o 0,5 - 1,0 proc., natomiast w strefie euro o 0,3 - 0,7 proc. niższy względem scenariusza zakładającego brak zmian w polityce celnej.
Nie jest jednak powiedziane, że skutki nie byłyby bardziej dotkliwe. - Wprowadzenie wszystkich zapowiedzianych przez nowego prezydenta USA zmian celnych na cały eksport będzie ciosem w światowy handel skutkującym skurczeniem gospodarki UE nawet o 2 proc. do 2027 r. wg. badań EY - ostrzega kierownik zespołu gospodarki światowej PIE.
Eksperci na podstawie poprzedniej kadencji Donalda Trumpa biorą jednak pod uwagę, że straszenie cłami może być tylko budowaniem pozycji negocjacyjnej nowego prezydenta USA. Wbrew temu, co mówił w kampanii, nie są one złotym środkiem ignorowanym przez poprzedników.
- Samo wprowadzenie wyższych ceł może nie wystarczyć do zbalansowania salda na rachunku obrotów bieżących USA. Badania wskazują, że podnoszenie ceł prowadzi do spadków krajowej produkcji i produktywności, skutkuje też większym bezrobociem, wyższymi nierównościami i aprecjacją realnego kursu walutowego, a ma jedynie niewielki wpływ na bilans handlowy - zaznacza Michał Reczek, ekonomista PKO BP.
Jacek Losik, dziennikarz money.pl