- Donald Tusk jeszcze w kampanii wyborczej obiecał nauczycielom podwyżkę wynagrodzenia zasadniczego o 30 proc., ale nie mniej niż 1500 zł - przypomniała w programie "Newsroom" WP Urszula Woźniak, wiceprezes ZNP. - Tymczasem teraz ministerstwo edukacji odnosi się do tego tzw. średniego wynagrodzenia nauczyciela. Ale to nie jest takie wynagrodzenie średnie, jakie jest liczone w firmach. To konstrukt prawny dla regionalnych izb obrachunkowych. Wszystkie środki z paragrafu wynagrodzenia dzieli się przez liczbę nauczycieli. To tak jakby nauczyciel początkujący dostał odprawę emerytalną. Dlatego to tzw. średnie wynagrodzenie budzi w nauczycielach taką złość. Nikt go nigdy nie widział, to jest wirtualne. Minister Czarnek dawał 20-proc. podwyżkę nauczycielom początkującym, pozostałym trochę mniej, równając do wynagrodzenia minimalnego. Teraz rząd znalazł się w pewnej pułapce, ale oburza mnie to i uważam, że nie jest to dobry krok, by nadal spłaszczać wynagrodzenia i zmniejszać różnicę między pensjami nauczycieli bez stopni awansu a nauczycielami doświadczonymi, którzy posiadają kwalifikacje. Na ten moment to jest 200 zł różnicy, a powinno być 400 zł. Po podwyżce będzie to już tylko 149 zł brutto. Obecnie najbardziej poszkodowany jest nauczyciel mianowany. Oni byli nauczycielami kontraktowymi, a zostali zdegradowani do nauczycieli początkujących. Oni pytają: po co mamy robić awans? Dziś podwyżki dostaną nauczyciele początkujący, ale oni za kilka lat będą zdawać egzaminy na nauczycieli mianowanych i ten problem będzie ich także dotyczył. Stąd jest moje oburzenie. Nauczyciele mianowani czują się osobiście dotknięci. Ten aspekt chcielibyśmy zmienić. Dostaliśmy projekt ustawy, wiemy, jakie środki zostały zabezpieczone na podwyżki w budżecie. 1 lutego spotkamy się z ministerstwem i uważam, że ten aspekt można wyprostować i zrobić to lepiej - uważa Urszula Woźniak.