- Polska jest znaczącym producentem żywności, jest jednym z największym producentów zboża w Europie. Jesteśmy także eksporterem netto, a to oznacza, że co roku mamy nadwyżkę zboża, ona jest mniej więcej na poziomie 10 mln ton. I te nadwyżkę trzeba zdjąć z rynku - tłumaczyła w programie "Newsroom" WP Monika Piątkowska, prezes Izby Zbożowo-Paszowej. - Po wybuchu wojny, która toczy się tak naprawdę w spichlerzu świata, stanęliśmy przed problemem, że możliwa jest destabilizacja bezpieczeństwa żywności, zakłócenia w dostawie zboża i głód w wielu krajach Afryki. UE zobowiązała kraje graniczące z Ukrainą do wytransferowania 20 mln ton z Ukrainy. Od samego początku mówiliśmy: to zadanie jest nie do wykonania, nie ma takiej możliwości, ale rząd bezrefleksyjnie podjął się tego zadania. I to zboże zaczęło do Polski przyjeżdżać. Nikt jednak nie zarządził ruchem. Rząd, ministerstwo rolnictwo jest od tego, by zadbać o transport. Dostawy zboża odbywają się drogą morską: duża odległość i duże wolumeny. Ale porty były zablokowane, trzeba było postawić na transport kolejowy. Zrobił się zator. Setki wagonów czekały na granicy, służby sanitarne nie dały rady. Jakby tego było mało, te wagony z przejścia granicznego do portu potrafiły jechać trzy tygodnie. Na piechotę byłoby szybciej. Jak to możliwe? Węgiel był priorytetem. Zboże lądowało na bocznice i nikt nie panował nad tym, co się dzieje, ile ono tam czeka. Nagle to zboże zaczęło "wyciekać". Tu kupiła jakaś firma, tam kupiła inna - wyjaśnia ekspert.