- Nawet jeśli ktoś nie miał ubezpieczenia tylko przez jeden dzień, nie może liczyć na taryfę ulgową. Tu nie ma mowy o przymykaniu oka. W tym jednym dniu może wydarzyć się tragedia - powiedział w programie "Money. To się liczy" Damian Ziąber, rzecznik prasowy Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego. – Załóżmy, że nieubezpieczony Kowalski wjedzie w Nowaka. Jeśli kończy się na stratach materialnych, pokrywamy szkody, ale potem idziemy do Kowalskiego i mówimy: musisz oddać te pieniądze. Średnia kwota roszczeń wynosi kilkanaście tys. zł. Gorzej, gdy ktoś w wypadku ucierpi lub zginie. Wtedy dochodzą koszty leczenia i rehabilitacji – w przypadku osoby pokrzywdzonej oraz zadośćuczynienie za straty moralne, gdy mamy do czynienia ze śmiercią. Wówczas roszczenia mogą wynieść kilkaset tysięcy zł. Znam przypadek, gdy nieubezpieczony, który zabił na drodze, musiał oddać 1,4 mln zł. To de facto oznacza upadłość konsumencką, bankructwo. Naprawdę nie warto ryzykować.