Przykre, że ludzie nie szanują się wzajemnie. Moja znajoma dopiero jak zobaczyła ile pracuję, zrozumiała jak pracuje nauczyciel. Praca w szkole i w domu, aby nie mieć zaległości także w soboty i niedziele. Zarobki- po 27 latach pracy dostaję 3200pln. Nie narzekam, ale system pracy, który zaproponował nam rząd w związku z pandemią jest "chory". Pracowałam po 10-14 godzin na dobę, a będąc samotna matką musiałam też być nauczycielem dla swojego dziecka, także wykonywać normalne obowiązki domowe, robić zakupy (często o 4 w nocy- jak Biedronka ub Lidl były otwarte, żeby uniknąć kontaktów z ludźmi). Jak wytłumaczyć dziecku, że nie mam dla niego czasu. W nocy płacz z bezsilności. Teraz mam wrócić do szkoły. Jestem w trakcie leczenia raka i mam choroby współistniejące, do tej pory nie rozważałam możliwości przejścia na urlop, ale obecnie, patrząc na możliwości rozwiązania nauczania , bezmyślność ludzi, którzy nie zachowują dystansu, biegają bez masek i uważają że pandemii nie ma, a dzieci nie chorują chciałabym uciec jak najdalej. Nikt mi nie zagwarantuje, że rodzice nie poślą chorego dziecka do szkoły, często dzieci przychodzą z gorączką, bo mama kazała iść na sprawdzian, albo żeby nie brać zwolnienia. Moje dziecko ma tylko mnie, a ja mam jedno życie. Do hejtu jestem przyzwyczajona, taki job...
Pomimo wszystko, bardzo lubię swoją pracę i kontakt z młodzieżą. Zawsze starałam się, aby uczniowie poczuli chęć do nauki, zainteresowali się jakąś dziedziną. Proszę pamiętać, że nauczyciele to pierwsze osoby, które rozwijają w dzieciach pasję, tacy byli moi nauczyciele, i takim staram się być ja. Wielu z moich uczniów jest już inzynierami, lekarzami itd. Uczę kolejne pokolenie, to daje satysfakcję, ale nie odpowiedź na pytanie: Jak sobie poradzić z zagrożeniem życia i tzw. zdalnym nauczaniem, gdy ze strony dyrekcji i organów nadrzędnych nie ma pomocy i wskazówek, tylko wymagania?