Mam 29 lat, nie zarabiam źle (powiedzmy że od niedawna moje miesięczne dochody to 5 cyfrowa liczba), generalnie stać mnie żeby częściej wydać więcej pieniędzy, tym bardziej że mam swoje mieszkanie bez kredytu etc. Na wakacjach z żoną (ja informatyk, ona lekarka) zazwyczaj patrzymy po prostu na menu przez smartfona i wiemy jakie widełki cenowe są w lokalu. Co więcej może i teraz wiedzie nam się dobrze, ale jednak mentalnie ciężko się od studenckiego skąpstwa odzwyczaić i bardziej naturalnym jest po 30km trekkingu w górach zjeść dobrego kebaba albo pizzę niż wykwintny obiad. Do tego idzie jeszcze bardziej zaoszczędzić - i gotować sobie jakieś szybkie dania, również w sklepach jest coraz większy wybór gotowych całkiem dobrej jakości, większość obiektów turystycznych ma też grilla na swoim terenie do dyspozycji gości - wystarczy lekko użyć kreatywności. Generalnie obrażanie się na ceny jest postawą prezentującą dziecinne podejście do życia : jest za drogo to nie kupuję, kupię coś na moją kieszeń. Przecież wakacje to nie jedzenie tylko doświadczenia, wspomnienia. To fajne imprezy nad morzem, opalanie się, bieganie po plaży, gra w siatkówkę, szukanie bursztynów. To też zdobywanie kolejnych szczytów w górach, podziwianie z tych szczytów pięknych widoków, moment gdy po 40km trekkingu bierze się prysznic, a później zimne piwo i fajną książkę. A później jeszcze poznaje nowych ludzi w schronisku przy ognisku. To zwiedzanie rowerem nowych miast, odwiedzanie w nich ciekawych miejsc, poznawanie historii i tego jak ludzie żyją w innych rejonach. I wiele innych typu nurkowanie, żeglowanie, etc etc. A jedzenie to tylko dodatek - kupuję takie na jakie mnie stać i które mi smakuje. Robienie z jedzenia jakiejś głównej atrakcji to chyba przyznanie się że ma się wyjątkowo nudne życie.